-Victoria,
litości pomóż!!!- to jego krzyk. Gdzie on jest? Co mu się dzieje? Powoli
wstaję. Nie mam pojęcia jak mogę mu pomóc. Kompletnie nic nie wiem co robić. Jednak wychodzę z cienia drzewa. Słyszę cichsze
błagania o pomoc. Boże… nie mam pojęcia skąd, ani jak, ale za mną jest szare
jezioro.
-Tori!!!!- woła przez płacz. Podbiegam do
zbiornika wodnego… a raczej do chmary wściekłych szarych ptaków. Macham rękami
na prawo i lewo, ale to na nic, one dalej oblegają leżącego już Marleya. Nagle
do głowy przychodzi mi szalona i niebezpieczna myśl.
Kładę się na chłopaka. Zaciskam oczy.
Czekam, aż zaczną atakować.
Cisza. Nic nie słyszę, nic nie czuję.
Postanawiam otworzyć oczy.
Ptaki odleciały. Schodzę z bruneta i
doszukuję się ran. Ale żadnych nie widzę. Nawet nie ma poszarpanej koszuli. Nic
nie rozumiem. Dalej ma z uśmiechem na twarzy zamknięte oczy. Na moich
policzkach czuję jak pojawiają się czerwone rumieńce. Szybko wstaję. Chłopak
również. Wyciąga z kieszeni nóż i powoli idzie w moim kierunku, a ja się cofam.
Noga za nogą.
-Em… Marley? Wszystko w porządku? Ja…
ja chciałam ci tylko pomóc… Marley!!!- Potykam się. Klnę pod nosem i zaciskam
ze strachu powieki. Ściskam rękoma
kolana. Niech się dzieje co chce.
I po raz kolejny kompletna cisza.
Brak reakcji.
Otwieram oczy i…
Leżę w hamaku w jakimś namiocie. Marley wraz z Tony'm stoją razem trochę dalej i o rozmawiają o czymś patrząc na mnie. Kierowca blednie i chyba po raz pierwszy widzę na jego twarzy strach. Rozmyślam, o czym
rozmawiają. Odwrócili się do mnie plecami. Próbuję usiąść, ale czuję okropny i
przeszywający ból w nodze. Zamykam oczy i ją ściskam. Muszę zignorować go... Zastanawiam się nad tym głupim dymem
i idiotycznym koszmarem. Za każdy razem, gdy go poczułam traciłam świadomość i
zmysły. Za pierwszym razem nie spostrzeżenie, za drugim próbowałam się bronić,
a o trzecim na razie wolałabym zapomnieć raz na zawsze.
Tony i Marley pomagają mi usiąść. Podchodzi
do nas Kate z miską. Wyciąga jakąś szmatkę i wkłada ją do glinianego naczynia i
delikatnie płynnymi ruchami dotyka nią rany. Czuję wielką ulgę. Spoglądam na
nogę i widzę jak krew wsiąka w materiał, a rana dosłownie znika. Patrzę na moją
wybawicielkę lekko zdziwiona i przerażona jednocześnie.
-Spokojnie. Zemdlałaś i musieliśmy cię
tu przynieść. To co się stało z twoją nogą wolałabym zachować dla siebie. Zaraz
pójdziesz razem z nami do pana Odair, on ci wszystko wytłumaczy- na jej
nieszczęście, to jest moja noga i mam pełne prawo dowiedzieć się co stało się z
nią i ze mną.
-Powiedz prawdę. Co się z nią stało i co ja
tu robię, a tak w ogóle to obiecałam sobie w duchu, że jak spotkam ciebie i
Marleya to pierwszą rzeczą, którą zrobię to uduszę was i własnoręcznie ukatrupię.- po raz pierwszy w życiu, mówię coś w przypływie
złości. Po raz pierwszy mówię cokolwiek do nie znanej mi osoby.
Nie otrzymuję na to pytanie żadnej
odpowiedzi. Marley próbuje się do mnie uśmiechnąć, ale mu to nie wychodzi. Nie
wiem czemu, ale ściskam go za rękę. Jednak cieszę się, że to był tylko głupi
sen. Nie wiem co bym sobie zrobiła gdyby te ptaki go zabiły. Proszę by Kate i
cała reszta wyszła. Zostaję sama z brunetem. Jest przerażony.
-Miałam koszmar. Albo dwa. W sumie to nie ważne. Ważne jest to, że w jednym z nich o
mało co nie umierasz…- nie potrafię powiedzieć dalszych słów. Zamykam oczy i
puszczam jego dłoń.- A potem usiłujesz mnie zabić. Nie wiem co o tym myśleć,
dlatego proszę cię- wyjaśnij mi gdzie ja jestem i o co chodzi z tymi całymi
wybrankami i potomkami.- chłopak kiwa głową.
Wychodzimy z namiotu. Noga okropnie mi
doskwiera mimo braku rany. Kuleję. Marley podchodzi do mnie i wspiera na ramieniu. Od razu lepiej. Poza namiotem jest wiele różnych osób, młodszych lub
starszych niż ja. Wiele z nich nosi podobne ubrania. Stoją po kilka osób w
grupkach. Gdy obok nich przechodzę mam wrażenie, że mówią o mnie i wytykają
palcami. Nie podoba mi się to. Najbardziej wkurzył mnie chłopak w czarnej
skórzanej kurtce z płomieniem na plecach i tatuażem na policzku. Zaśmiał się
prosto w moją twarz. Tego zdecydowanie za dużo, mam chęć wygarnąć mu co o nim
myślę. Chyba widzi złość w moich oczach i kieruje wzrok na moje buty, dalej z
widocznym uśmiechem na twarzy. Również na nie spoglądam i jedyne co jest w nich
niezwykłe to ich brak.
-Emm…
nie rozumiem brak butów cię tak śmieszy? Jesteś chamski i tyle. W sumie to nie
rozumiem czemu z tobą rozmawiam, jesteś dla mnie nikim. Marnuję tylko swój
czas. Ktoś sobie mną manipuluje, a ja na razie nie wiem kto. Pojęcia też nie
mam co ja tu w ogóle robię i co mi rozwaliło nogę. Więc daj sobie spokój. A i och nie bój się nie zobaczysz mnie już
więcej. Nie mam zamiaru tu zostać długo. – chłopak przenikliwe spogląda w moje
oczy. Jego twarz nagle spoważniała. Czuję dreszcze na plecach ze strachu. Po
raz pierwszy w życiu na kogoś nakrzyczałam. W dodatku ten ktoś ma chyba z dwa
metry i jest chyba ze sto razy silniejszy niż ja. Nigdy nie miałam tyle odwagi
by na kogoś nakrzyczeć. Nie wiem co się dziś ze mną dzieje… Muszę wziąć się w
garść i go przeprosić. Otwieram usta, chcę mu coś powiedzieć, ale nie ukazuję
skruchy. Wręcz przeciwnie, również próbuję spojrzeć mu w oczy. Nie udaje mi się
to i mój wzrok ląduje na dziewczynie za jego plecami. Chłopak uśmiecha się z
kamienną miną. Efekt jest przerażający
-Nie
masz prawa tak się do mnie odzywać nowicjuszko. Odważna jesteś, ale bardzo słaba.
Ciągle mdlejesz wiesz o tym? Zgadzam się z tobą, długo nie wytrzymasz,
odpadniesz już pierwszego dnia. A teraz lepiej błagaj o wybaczenie kaleko.
Jestem trenerem. Jeśli trafisz do nas, musisz wiedzieć, że odpadniesz, jako
pierwsza. A i muszę ci powiedzieć, że nie śmieszy mnie brak butów. Nie jestem
próżnią. Śmieszy mnie twój sposób chodzenia. Nie traktuj swojej chorej nogi jak
by to był skarb. Leżałaś długo i ci po prostu zdrętwiała. Prosta reakcja
organizmu księżniczko.- Nie rozumiem, do końca. Jakim trenerem? Nie zamierzam
niczego ćwiczyć i tym bardziej do niczego się dostawać.
-Daj
spokój Don. Ona jest nowa, nie wie z kim zadziera. Poza tym idzie do dyrektora
i…- nie mam bladego pojęcia, czemu, ale na te słowa jakiejś szatynki, chłopak
milknie. Patrzy na mnie jeszcze z większą pogardą i grozą, ale odchodzi. Zaczynam
się bać i to poważnie. Marley łapie mnie za rękaw i prowadzi przed siebie.
Dochodzimy do jakiegoś domu. Jest ładny, wygląda jakby był cały zrobiony z
marmuru. Przy nim reszta budynków wygląda jak… nie znam trafnego porównania.
Myślałam, że zobaczę jakiś mały drewniany domek, a co najwyżej jakiś skromny
budynek.
Naciskam klamkę drzwi i… i to wszystko. Drzwi zamknięte. Mam już się zawrócić, gdy nagle drzwi otwierają się z wielkim hukiem. Głośno i z trudem przełykam ślinę. Powoli
wchodzę do środka. Znajduję się w eleganckim mieszkaniu. Wszędzie znajdują się
kosztowne ozdoby, a na podłogach leżą kolorowe dywany. Przy ścianach stoją
zbroje rycerskie. Wnętrze przypomina zamek. To wszystko mnie przerasta. Odsuwam
się do drzwi. Chcę uciec, ale wiem, że
gdy to zrobię nie będę miała już następnej okazji, dowiedzieć się czegoś o
sobie. bo jeśli nawet po raz kolejny śnię, to jestem pewna, że gdy się obudzę
nie będę już taką samą Victorią... Podchodzi do mnie jakaś kobieta w długiej
sukience. Uśmiecha się.-Witaj skarbie. Chodź, czas ci wszystko dokładnie wytłumaczyć, dorosłaś do tego-wreszcie. Otwieram drzwi. Wchodzę. Śliczna kobieta wychodzi z pomieszczenia, przekręca gałkę, a po chwili słyszę, jak zgrzyta w niej klucz. Zostałam ja, mama i ten facet, który siedzi na fotelu za biurkiem. Chyba po raz setny jestem dzisiaj zdziwiona. Wyobrażałam sobie jakiegoś eleganta w garniturze, a przede mną stoi starszy i szczupły pan w koszuli, marynarce i z krawatem ze śmieszną aplikacją. Lekko się uśmiecham na ten widok. Podchodzi do mnie i całuje mnie w dłoń.- Dzień dobry. Jestem dyrektorem tego ośrodka. Moje nazwisko to Odair.-trochę dziwne powitanie.
-Zapytałaś się o co takiego tu
chodzi...- zaczyna mówić moja kochana matka. Nie mam bladego pojęcia jak się
tutaj znalazła. Mężczyzna odsuwa krzesło po przeciwnej stronie biurka i gestem
ręki wskazuje żebym usiadła. Niechętnie spojrzałam na mebel i mamę, która
siedzi na takim samym. Nie mam zamiaru siadać obok niej. Odsuwam krzesło na
skraj biurka i dopiero wtedy na nim siadam.
-Spokojnie nie mam zamiaru cię skrzywdzić.
Chcę ci wszystko wytłumaczyć.- wreszcie. Mam wielką nadzieję, że w końcu dowiem
się czegokolwiek o tej całej dziwnej sytuacji.- Ten obóz założył jeden z trójki
Wielkich Bogów.- Kolejny koszmar? Nie to niemożliwe czułam ból przy wstawaniu z
hamaka. To nie sen, więc to być może jest jakaś halucynacja..
Chcę zaprzeczyć, powiedzieć, że to bzdura,
ale nie mogę. Nie mogę tego zrobić, bo coś mnie przed tym powstrzymuje. Słyszę
jak jakiś głos mi podpowiada i rozkazuje jednocześnie bym słuchała i nic nie
mówiła. Nie mam pojęcia czemu, ale się jego słucham. W końcu nie skończył
jeszcze mówić.- Umm… może zacznę od historii ich narodzin. Tak, będzie po
kolei… Umm… Do rzeczy. Miliardy lat temu przy kształtowaniu się wszechświata,
zaszła pewna reakcja chemiczna, która zajść nie powinna. Sprawiła ona, że
powstała tak zwana „Boska cząsteczka”.- słyszałam o niej. Konkretnie o boskim
pierwiastku. Nie wiem nic na ten temat, ale wiem, że istniał lub istnieje.
Czuję, jak każda część mojego ciała, się napina. Po głowie przelatuje mi milion obrazów. Zamykam oczy. Gdy je otwieram jest już lepiej.
Strach.
Strach.
Chyba muszę się z nim zaprzyjaźnić. Coś czuję, że dość często będziemy się
spotykać.Czuję, jak każda część mojego ciała, się napina. Po głowie przelatuje mi milion obrazów. Zamykam oczy. Gdy je otwieram jest już lepiej.
Strach.
-Potrafiła się rozmnażać-ciągnie dalej.- Miliony lat temu gdy na ziemi pojawili się piersi ludzie, byli stworzeni właśnie z niej. Trójka mężczyzn i jedna kobieta. Błąd, a może właśnie zaleta tej cząsteczki polegała na tym, że nie dawała się do końca zniszczyć. Zawsze odradzała się na nowo. Odkryli oni jednak jak ją dostatecznie „zabić” jednocześnie pozostawiając żywą. Zabrać jej światło. Przeprowadzili ten eksperyment na kobiecie, która zgłupiała. Słuchała się ich, wykonywała każde rozkazy byle ujrzeć światło. Ale to inna historia… Najważniejsze, że ci mężczyźni byli nie zwykle mądrzy i wiedzieli jak sprawić by przy każdym, następnym wcieleniu tej cząsteczki pojawiali się oni, a nie kto inny. Jeden z nich chciał osiągnąć pełen pokój i współistnienie. Uczył swoje dzieci i braci jak ten stan osiągnąć.- coś czuję, że czekają mnie spore kłopoty. Och… Ale czemu ja, a nie kto inny? Dziękuję ci mamo. - Ludzie uwielbili to i zaczęli go czcić. Kolejny umiłował sobie rzecz materialną i duchową jednocześnie. Wiedział co komu powiedzieć i w jaki sposób, by jego prośba została spełniona. On również nauczył tej sztuki swoje dzieci i braci. Jego również zaczęto czcić. Ostatni z nich umiłował sobie kobietę. Była to na tyle nie typowa miłość, że to on opanował sztukę władania światłem i robiąc z dziewczyny swój obiekt badań. Tej sztuki nauczył tylko swoją jedyną, ukochaną córkę. Nie chciał by ta wiedza przypadła tylko jemu, poza tym chciał by potrafiła się bronić, przed tą tyranią. Przekonał swoich braci, by ta wiedza przypadła tylko jej. Zgodzili się. Postanowili ją chronić, w końcu gdyby jej wiedza wpadła w niepowołane ręce zginęliby wszyscy ludzie, a oni popadliby w kompletną paranoję. Ten obóz jest założony ze względu na właśnie jego córkę. Oddał on jej jedną z czterech Boskich cząsteczek, pozbawiając tym samym Kobietę z tego daru. Myślimy, że to ty jesteś córką w tym stuleciu.- wyciąga swój palec i wskazuje na mnie. Ja? Ja mam jakąś tam córką jakiegoś tam boga i potrafię władać światłem? Nie wiem jak mocno oberwałam i jak długo jeszcze będę miała halucynacje, ale mam nadzieję, że szybko miną. Szkoda, że skończę w szpitalu, ale najwyraźniej tak miało być. Mężczyzna spojrzał na mnie współczująco i z lekkim uśmiechem. Mój znajomy powrócił. Czuję jak przykłada mi nóż do gardła i pluje prosto w moją twarz mówiąc: „I co teraz zrobisz? Lepiej szybko uciekaj, szybciej skończysz z tym życiem...”. Strach. Po raz kolejny jestem sparaliżowana przez niego. Staruszek w marynarce nie daje za wygraną i kontynuuje swoją długą i doprowadzającą mnie do szału przemowę.-Miałaś czasami uczucie, że sytuacje w twoich snach są bardzo realistyczne? Ten pobyt w lesie wydawał się ci na tyle prawdziwy, że w niego uwierzyłaś?- zamurowało mnie. Ma racje, mam bardzo realne sny, a raczej koszmary. To fakt. Jednak nie to mnie zdziwiło. Skąd wie, że byłam w tym przeklętym lesie sama? A raczej skąd wie, że uwierzyłam w niego? Z resztą, teraz też w niego wierzę… W końcu jak się tu znalazłam, nie przytomna? Musieli mnie znaleźć na tym drzewie, gdy spałam i przynieść tutaj.
Chyba, że ja wcale nie byłam w żadnym
lesie… Jeśli to prawda to gdzie ja jestem teraz? Mężczyzna czeka na odpowiedź.
-T..tak i to bardzo często.- odpowiadam z
widocznym przerażeniem. Coś czuję, że ten dym to mógł być środek odurzający. -To nie było uczucie, to była, jest i będzie prawda. Masz niezwykłe zdolności, o których tylko ty sama masz pojęcie. Na świecie jest tylko czwórka ludzi, którzy w pełni korzystają ze swojego mózgu dzięki Boskiej Cząsteczce- ty, twój ojciec i jego bracia. Swoje moce możesz wykorzystać w dobrym celu, albo złym, cokolwiek wybierzesz my będziemy ci służyć do końca. Jest pewne proroctwo w którym jest o tym mowa.- w tym momencie mężczyzna podchodzi do półki z książkami i przejeżdża palcami po tytułach. Dotyka jednej z nich i powoli wyciąga. Wraca z powrotem i kładzie ją na biurku. Otwiera. W środku jest pełno kurzu, zdmuchuje go i zaczyna powoli czytać tekst:
-W 1999 z kolei równonoc wiosenną na świat przyjdzie niezwykłe dziecko. Imię jego będzie oznaczać zwycięstwo. Będzie to dziewczynka z pełnymi nadziei oczami. Będzie ona potomkinią Światła i to od niej będą zależeć dalsze jego losy. Będzie ona kolejnym wcieleniem mojej córki. Z jej woli światło i moce z nim związane mogą zgasnąć, lub płonąć kolejne setki lat. Posiadać będzie moc wszystkich czterech żywiołów- wody, ognia, ziemi i wiatru, ale wybierze ona tylko jeden, który będzie jej strażnikiem. W szesnastą jesień jej życia ujrzy ona swojego ojca. Dziecko te prześpi całą swoją podróż, bo jak głosi przepowiednia „niedane jest ujrzeć dla potomka śmiertelniczki drogi do boskiego namiotu”. Jej sen będzie niespokojny, tak samo jak Kobiety, ale ona nad nim zapanuje i zacznie go wykorzystywać. Przejmie moją moc. I jako kolejna trafi do obozu Nieustraszonych. Odnajdzie w nim swoje prawdziwe przeznaczenie i pozostanie by panować, nad resztą świata. Reszta potomków służyć jej będzie wiecznie, aż na jej tron wstąpi kolejne boskie dziecię- kolejne jej wcielenie.- zamknął książkę i patrzy na moją przerażoną twarz. Już kompletnie nic nie rozumiem. Nie dam się nabrać, na swoje chore halucynacje, czy na cokolwiek to jest. Muszę stąd uciec i się przebudzić W nocy. Nie obchodzi mnie to, czy trafię do domu. Gdziekolwiek, ale jak najdalej od tego pola namiotowego.
-To chyba nie o mnie mowa. Przykro mi. Wiele jest szesnastolatek na tym świecie. To na pewno nie jest „przepowiednia” o mnie. Nie posiadam żadnych nie zwykłych umiejętności. Pewnie mnie z kimś pomyliliście. Jedyne w czym jestem dobra to w ufaniu różnym ludziom. Ale to raczej wada. Myślę, że narobię tu tylko zamieszania i kłopotu. Może lepiej będzie jak wrócę tam skąd przyszłam…- mówię. Ale nie dane jest mi skończyć, bo jak sądzę dyrektor tego chorego obozu mi przerywa.
-Racja, dużo, ale w przepowiedni jest mowa o dziecku, którego imię oznacza zwycięstwo, a oczy są pełne nadziei. Mówi ona o dziewczynie z imieniem Victoria Light z zielonymi oczami i urodzonej 21 marca 1999 roku, wczoraj ujrzałaś swojego prawdziwego ojca. To nie przypadek losu, że twoje nazwisko oznacza światło. Twoje sny to jedna z twoich nad przyrodzonych umiejętności. Gdy szłaś do namiotu, często czułaś dym. Tylko ty. Nikt, nigdy nie spotkał się z czymś takim. Przespałaś całą drogę.- nie chcę w to wierzyć. Niestety nie mam pojęcia, dlaczego tak się zaciekle przekonuję. W końcu to są moje urojenia, a ja kompletnie zwariowałam. W końcu taki pałac z marmuru w otoczeniu namiotów ze skór i drewnianych domków to absurd. Po mojej głowie chodzi setki pytań, którymi mogłabym złamać tego faceta. Pytań bez odpowiedzi. Złamię go i będzie musiał przyznać mi rację. Może wtedy się przebudzę?
-Zgoda. Zaużmy, że to jestem ja. Jak to sprawdzić? Ta dziewczyna, z którą tutaj przyszłam Kate Lisnow twierdzi, że to nie jest pewne. W końcu skoro to ja jestem potomkinią, to, kim jest reszta ludzi na zewnątrz? I skąd macie pewność, że ten biedny niczemu nie winny staruszek, jest moim ojcem?- na mojej twarzy wbrew mnie pojawia się nikczemny uśmiech. Oni naprawdę, sądzą, że jak dowiem się, że jestem jakąś tam córką jakiegoś tam faceta, który przechodzi proces reinkarnacji to od razu z nimi zostanę? Nie zadam, żadnych pytań? Zaufam bezgranicznie? Nic o nich nie wiem. Nie wiem, jakie mają zamiary. Nie jestem idiotką, nie wierze im.
Jeśli to moje wyobrażenia, to trochę pomęczę się z samą sobą. Nawet jak mnie do tego przekonają, to łatwo się nie poddam. Muszę dziś pójść spać. Gdy zasnę i będę miała sen, to oznacza, że… wolę o tym nie myśleć.
-Jak to sprawdzić? Na środkowym palcu u prawej ręki masz pierścionek. Nie nosisz go na codziennie. Założyłaś go dzisiaj. Nie miałaś dostatecznego powodu. Nałożyłaś go wbrew własnej woli, a raczej z własnej zachcianki. Dostałaś go od ojca. To pamiątka, o której krążą legendy. Mówią one o błękitnym diamentem, a konkretnie o jego środku. Jedna z nich opowiada, że w pewną pełnie dnia równonocy jesiennej jego środek w towarzystwie z białym złotem będzie odbijać blask nieba, bez jego towarzystwa. Wysuń rękę na której masz pierścionek.- wyjmuję dłoń z kieszeni bluzy i kładę na biurku.- Tutaj jest okno, nie sprawdzi się, ale jeśli zechcesz sprawdzić czy to prawda, możesz zdjąć bluzę, przykryć nią pierścionek i zajrzeć pod nią. Tylko ostrożnie, by nie wpadł tam promień światła księżyca.-muszę przyznać, że mnie zaciekawił. Nie ma pojęcia, co chce mi tym udowodnić. Mógł zobaczyć ten pierścień gdy wchodziłam do tego gabinetu. Zdejmuję bluzę i tak jak mówił przykrywam nią pierścień i delikatnie uchylam.
Muszę przyznać, że ma rację. Po raz kolejny.
Wlepiam wzrok w diamentowe oczko. Bije od niego blaskiem światła i zmienił
kolor na ciemny granat z licznymi białymi kropkami, które zapewnie mają
przypominać gwiazdy.
Ma mnie. Ale ja tak łatwo nie odpuszczę.
To, że ta historia się zgadza, nie oznacza to, że to wszystko to nie są moje
urojenia. Musi się lepiej postarać.-To nie od pierścienia bije blask, ale od ciebie. Od twoich tego rocznych urodzin twoje moce się pokazały. Jesteś córką „Światła” i posiadasz jego siły. Zauważyłaś, że zawsze gdy jest ciemno ty widzisz dokładnie zarysy każdego przedmiotu? Że gdy budzisz się w środku nocy to zawsze skąd chcesz bije mocne światło?- niestety, ale to prawda. Kolejny fakt, o którym on wie i który sprowadza się do mojej nowej osobowości. Nawet w dzisiejszym dniu gdy obudziłam się podczas koszmaru, po mojej lewej była wąska smużka światła, która idealnie oświetlała mój zegarek. Tam nie ma okna… w moim pokoju jest tylko jedne okno, na schody przeciw pożarowe. Z tamtej strony nie ma latarni, ani jakiegokolwiek źródła światła…
Pod tą bluzą również biło światło…
-Niestety, ale tak. Zauważyłam to. Ale to mnie jeszcze wcale nie przekonuje. Musi się pan lepiej postarać.
-Dobrze. W takim razie mogę dokładnie zrelacjonować i opowiedzieć twój sen. Jeśli to za mało mogę pokazać ci go zapisanego w książce, którą trzymam pod kluczem…
-Wolałabym moje sny i koszmary zachować dla siebie. To taka moja prywatna część życia, którą nie muszę się dzielić.- przerywam.
-Nie mogę ci udowodnić i wskazać kolejnego faktu, który by wskazywał, na twoje boskie pochodzenie, bez tego jednego koszmaru.- mówi spokojnie i opanowanie. Nie chcę tego snu opowiadać w obecności mojej matki. Nawet teraz, gdy zrujnowała całe moje życie, nie chciałabym jej zasmucać. Dalej jest moją mamą. Proszę ją by wyszła i zostawiła nas samych.
-Rozumiem, że to coś prywatnego, ale ten sen nie znam tylko ja i ty. Zna go również Marley. Nie bądź na niego zła. Nie chciał jego usłyszeć, ale bez tego, nie mógłby cię tu przyprowadzić. Musiał wiedzieć co i jak zrobić, by doprowadzić cię tutaj.- po dzisiejszym dniu nic mnie nie zaskoczy. To, że teraz powiedział mi, że zna moje sny to dla mnie wstrząs. Zna moje sekrety. Jednak to jest nic. Nie to powoduje moją nienawiść do niego. Powoduje to fakt, że, dzieli się nimi z innymi osobami, bez mojej zgody. To jest rzecz, której nie mogę mu wybaczyć. To co teraz powiedział to być może największy błąd w jego życiu. Jeśli to wszystko dzieje się naprawdę, jeśli przepowiednia to prawda, to może być pewien, że jego spotka straszliwa zagłada.
Takich rzeczy się nie robi.
Nawet jeśli są dla naszego dobra.
-Nie masz żadnego prawa, dzielić się moimi prywatnymi sekretami z innymi. To są MOJE sny, MOJE koszmary. Nie wiem, czy sobie zdajesz z tego sprawę, ale jeśli jeszcze ktoś dowie się o tym śnie, to zginiesz marnie. – mówię to przez zaciśnięte zęby z ku mojemu zaskoczeniu w wielkim spokoju. Patrząc na twarz pana Odair, mogę wywnioskować, że to co teraz powiedziałam, wcale do niego nie dociera. Nawet jeśli tak jest, to radziłabym mu udać choć odrobinę skruchy. Nie rozumiem jak można być takim…- Idiota. Naprawdę jest pan idiotą. Jeśli te całe przedstawienie jest prawdą i jeśli to całe proroctwo również jest prawdą, to może pan się spodziewać w niedalekiej przyszłości, że pewnego dnia obudzi się pan błagając o wybaczenie wisząc nad przepaścią. To nie groźba to obietnica.-wytrącił mnie z równowagi. Nigdy w swoim życiu nie byłam taka wściekła, nieopanowana gotowa się z kimś pobić. Nie poznaję sama siebie. To nie mogłam być ja… to nie mogłam być ja… nie ja.
-Niech się pani uspokoi.- szanowny pan Odair próbuje uratować sytuację. W moich oczach to nie możliwe.-Jeśli zechcesz mogę ten sennik oddać w twoje ręce. Nic nie jest w nim na tyle cennego, jak ten sen. Zaświadczam, że z osób trzecich wie o nim tylko Marley.
-I pan.- przerywam mu, w dalszym ciągu ze stoickim spokojem cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
-I ja.-odpowiada.- Jeśli chcesz możemy o nim nie rozmawiać, ale…
-Chcę dostać tą księgę i samej odczytać jego znaczenie. Nie ufam już panu.- kolejny raz wtrącam się mu w połowie zdania. Mężczyzna spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu i powoli nie odwracając wzroku ode mnie, wolnym krokiem po raz kolejny kieruje się w stronę półki z książkami. Przejeżdża palcem po pierwszej książce i zamaszystym ruchem ją wyciąga. Mebel się przesuwa i za nim ukazuje się szklana gablota.
Otwiera ją i wyjmuje książkę. Jest oprawiona w zieloną okładkę ze złotą literą „V”. Wraca, kładzie ją na biurko. W środku kartki są pożółkłe i poszarpane na końcach. Mimo tego książka jest w dobrym stanie. Musiał do niej często zaglądać. Niedobrze. Przewraca delikatnie pare kartek i podsuwa książkę do mnie. Zaczynam czytać: „W tym proroczym koszmarze ujrzałam swój koniec dwudziestego pierwszego wcielenia. Chcę zaznaczyć, że współczuję dla mojego dwudziestego pierwszego wcielenia i rozumiem, dlaczego wybrała ten rodzaj śmierci.”-zatkało mnie. Moja śmierć? Ten koszmar to moja śmierć? Ten sen zawyrokował koniec mojego istnienia? Po raz drugi w tym gabinecie poczułam kosmate dłonie na moim ramieniu. Strach. Kiedy tak skończę? Mam zginąć…- „Był rok 2016. Odległe czasy. Na drzewie usiadł szary ptak. Nie było w nim nic wyjątkowego, a jednak był piękny; jego szare upierzenie może symbolizować szarą i smutną rzeczywistość, bądź też upragnioną i wywalczoną wolność. Wyśpiewał smutną melodię, jednakże jej znane dla wszystkich słowa budziły pogodę ducha. Wszyscy przystali przy nim i wygwizdali razem z nim jej koniec; wszyscy walczyli do końca, bądź wszyscy byli ze mną na końcu. Gdy skończyli ruszyli ospale w kierunku wieży kościoła. Nikt się nie radował z tego stanu rzeczy. Nie mogłam stwierdzić dlaczego. W momencie ich dojścia ujrzałam powód.”-… z własnej ręki?
W tym miejscu tekst zrobił się niewyraźny, tak samo jak w koszmarze. Nie ujrzałam powodu smutnego kroku ludzi. Jednak wśród nich dokładnie widziałam Marleya. Na jego twarzy jako u jedynej osoby był uśmiech. Szeroki. To przez niego się obudziłam, oblana zimnym potem.
Zamykam książkę i ściskam ją w dłoni. Coś czuję, że to kolejna rzecz, z którą będę musiała się zaprzyjaźnić wbrew woli.
-Poddaję się. Wygrał pan. Z przykrością stwierdzam, że wygrał. Mam jeszcze jedno pytanie. Ostatnie i daję dla pana spokój. Czy te sny się…- ledwo przechodzi mi przez gardło wyraz:- sprawdzają?- nie oczekuję, że zaprzeczy.
Kiwną głową.
Oczekiwałam czegoś więcej. Słów otuchy, potwierdzenia, lub głupiego „Tak”, ale on tylko kiwną głową. Już nie byłam wystraszona. Byłam przerażona. Adrenalina wypełniła moje ciało. Prowokowała do ucieczki, jednak ja siedziałam twardo w fotelu i ściskałam dłonią książkę. Byłam sparaliżowana ze strachu. Dusiłam się własnymi myślami. Przed oczami pojawiły się mroczki. Nie mogę teraz zemdleć. Muszę być silna. Mrugam i próbuję odgonić łzy. Zaciekle, jakby były potworami, które chcą się wydostać z klatki i zacząć siać spustoszenie.
-To
są wybrańcy. Twój ojciec chciał ci zapewnić spokój i bezpieczeństwo. Naznaczył
on swoich braci by strzeli cię przed niebezpieczeństwem. Podarował ich dzieciom
wskazówki, jak opanować żywioły by im służyły. Też mają nadprzyrodzone siły, z
wiązane z tymi żywiołami.- odpowiada na moje kolejne pytanie pan Odair. Zaczyna
się robić dziwnie i ciekawie zarazem. Chyba zwariowałam.
-Chwila, to w takim razie Marley jest
również moim bratem? Jest synem Światła? A może jest moim bratem ciotecznym? Czyli,
że ja też jestem córką Światła? Jak?-Światło to tylko jedne z wielu imion twojego ojca. najprawdopodobniej przybrał w tym stuleciu postać mężczyzny ze snów twojej matki. I spokojnie, nie. Marley jest bliskim synem Rozumu. Przykro mi, ale muszę już iść. Chciałbym kontynuować tą rozmowę, ale mam wiele obowiązków. Według mnie dowiedziałaś się już najważniejszych rzeczy. W razie kolejnych pytań kieruj się do mnie. Mam nadzieję, że odzyskałaś zaufanie.- ponownie podszedł do mnie i ucałował w dłoń. Najprawdopodobniej moja matka doznała jakiegoś boskiego objawienia, Marley to mój kuzyn, a ja potrafię panować nad światłem i ludźmi. Genialnie.
Wstaję i wychodzę z pomieszczenia, a następnie z budynku. Na zewnątrz czeka na mnie Kate, Marley oraz jakaś kobieta. Witam się z nią. Jest już ciemno i jedyne, czego pragnę to snu. Proszę ich, by wskazali miejsce gdzie mogę się położyć spać. Prowadzą mnie ścieżką, która biegnie na zachód. Wędrujemy w ciszy. Trochę mnie to dziwi, bo miałam nadzieję, że dowiem się czegoś o tej kobiecie, która do nas dołączyła pod pałacem. W sumie, to lepiej i tak mam już mętlik w głowie.
Spacerując rozmyślam nad dzisiejszym dniem. Myślę, że być może chcą wykorzystać. Zaraz po moim ujawnieniu, zabrali mnie do tego obozu i dopiero na miejscu wytłumaczyli, dlaczego to zrobili. Muszę uważać i starannie dobierać osoby w moim otoczeniu. Muszą się mnie bać. Powinnam dokładnie zbadać ten teren i to jak najszybciej, ale nie dziś. I mam nadzieję nie jutro.
Ten las mimo wszystko jest piękny. Na
niebie migocze setki, albo i tysiące gwiazd. to duże miasto i w nocy nie widać nawet
jednej. Już zapomniałam, jaki to niezwykły widok. Ścieżka jest wyłożona
kamieniami. Przez cały czas dręczy mnie wiele pytań. Najdłużej zastanawiam się
nad tym, kim, tak naprawdę jest mój ojciec i czy moja mama wie to. W końcu,
pomagała mi tu przyjść. Patrzę się na moje nogi. Zupełnie zapomniałam, że nie
mam butów. Idę już bez pomocy kul, zapomniałam ich wziąć z budynku i tak
naprawdę nie wiem, kim jest rzekomy pan Odair. Kolejna osoba, która zataja
przede mną swoją osobowość. Mam wrażenie, że droga prowadzi do nikąd. Dalej
wpatruję się w moje stopy. Z jednej delikatnie leci krew. Zaczynam się lekko
śmiać. Czuję ból. To nie sen… To nie jest sen. Czyli ta cała sytuacja to
rzeczywistość, albo halucynacja. To, że uwierzyłam dla pana Odair, nie znaczy,
że uwierzyłam samej sobie.
Czerwona ciecz brudzi kamienie, po
których stąpam. Podnoszę głowę. Przede mną ukazał się drewniany domek. Nie jest
taki jak te, które mijałam. Jest w lepszym stanie. Marley wyciąga z kieszeni srebrny kluczyk. Jest w kształcie litery słońca, a w środku znajduje się mała litera „V”.
-V jak Victoria…- mówię prawie bezdźwięcznie, sama do siebie. Odwracam się w stronę blondynki. Od dłuższego czasu czułam jej spojrzenie na sobie. Chcę jej coś powiedzieć, ale ona gdy otworzyłam już usta, wbiła wzrok w moje oczy i delikatnie kiwnęła głową. Nie wiem, co to ma znaczyć. Spoglądam na mojego przyjaciela i Kate. Nic, żadnej reakcji.
Wchodzę do pomieszczenia i przed sobą widzę słabo oświetlone świecami pomieszczenie. Na jednej ze ścian wisi złota tarcza z wykutym słońcem, a na kolejnej żelazny miecz z piękną rękojeścią. Na podłodze leży skóra, chyba niedźwiedzia. Rozglądam się po pomieszczeniu i powoli idę na wyższe piętro po schodach. Nie ma tu ścian i dachu, choć z zewnątrz były. Widzę, przez nie to co dzieje się na zewnątrz. Dziwne. Łóżko stoi obok ręcznie robionej szafki, na której stoi wiele różnych fiolek z dziwnymi płynami. Na środkowej półce stoi wiele książek o skórzanych okładkach. Klimat jest niezwykły. Muszę przyznać, że wnętrze podoba mi się. Marley, podchodzi do mnie i wręcza mi kluczyk.
-Dobranoc Tori.– mówi i odchodzi, lecz ja przytrzymuję go za rękaw i szeptem proszę, by został tu ze mną na chwilę. Kiwa głową i schodzi na dół. Kate i ta dziwna kobieta zostają ze mną. Bez mojej zgody siadają na fotelach. Czekam, aż któraś z nich coś powie, ale najwyraźniej wcale nie zamierzają.
-Em… Mogę w czymś pomóc?- próbuję nawiązać z nimi jakikolwiek kontakt.
-Nie. Jestem twoją nową opiekunką. Mam na imię Chole Montez. Jutro zajdź do mnie, równo o dziewiątej. Pójdziemy na śniadanie i oprowadzę cię po obozie Nieustraszonych. W razie pytań przychodź tylko i wyłącznie do mnie.- kończy swoją przemowę oschłym głosem Chole. Przeszły mnie ciarki, czy każdy jest tu taki nie miły? Przynajmniej wiem jak się nazywa. Wstaje podchodzi do mnie i chwyta mnie za rękę, do której wpycha mały scyzoryk. Schodzi na dół, a po chwili widzę jak wychodzi na zewnątrz.
Na fotelu wciąż siedzi Kate. Patrzy się na mnie złowrogo. Dwie godziny temu mogłabym przysiąc, że próbowała nawiązać ze mną przyjaźń.
-Nie myśl sobie, że będziesz miała tu łatwo. Zjawiłaś się znikąd, wciągu jednego dnia. Nikt nigdy nie idzie do pana Marleya, na dzień dobry. Rose każdego zabiera na najwyższe piętro i osobiście przeprowadza rozmowę. Wyjątki zdarzają się gdy nowicjusz ma zostać trenerem lub gdy jest się potomkinią. Zanim się pojawiłaś tylko cztery osoby były w gabinecie pana Odair. Ja, Chole i jeszcze dwóch chłopaków.
-Spokojnie. Według pana Odair…- chcę się wytłumaczyć i powiedzieć, że nie jestem trenerem i nawet nie wiem co taki trener ma robić, ale nie mogę, bo Kate mi przerywa.
-Nie pogrążaj się. Według pana Odair, któreś z nas wyleci, bo co cztery lata pojawia się osoba silniejsza niż my, która zastępuje jedną z nas. Ja i chłopacy jesteśmy tu cztery lata, a Chole trzy. Osoba, która zostaje zastąpiona, zostaje zdegradowana do służby. Ty masz wykurzyć mnie, Dona lub Ricka.- chcę zaprzeczyć, ale Kate wstaje i niebezpiecznie szybko podążą w moim kierunku.- Słuchaj! Jeśli twój żywioł to woda, to radzę ci uciekać, bo ja tak łatwo nie dam się wykurzyć.- Wołam Marleya. Ten przybiega natychmiastowo. Wyprowadza wrzeszczącą Kate na zewnątrz. Słyszę przez „ściany” jak próbuje jej wytłumaczyć, że jestem potomkinią i że właśnie mnie skrzyczała. Na te słowa dziewczyna oblewa się delikatnym rumieńcem i ucieka. Marley wraca do środka i przychodzi do mnie.
-Dziękuję, że zostałeś.- zaczynam rozmowę.
-To mój obowiązek. Mam cię chronić Victorio Light.- zaczął mówić. Wziął moją dłoń i chciał ją ucałować, ale ja ją wyrwałam. Nie mam ochoty by bliskie mi osoby kłaniały się i całowały moją dłoń. Poza tym nigdy jeszcze nie słyszałam by odzywał się tak wyniośle do kogokolwiek.
Dopiero teraz zrozumiałam, że nie był moim prawdziwym przyjacielem. Pan Odair powiedział, że istnieją jeszcze wybrańcy, a on jest jednym z nich. Ma za zadnie mnie chronić, ale nie się ze mną przyjaźnić. Przykrywka „przyjaciel” była idealna by być blisko mnie i chronić.
-Marley, czemu zachowujesz się tak dziwnie… wiem, że jesteś wybrańcem, ale…- zamilkłam.
-Jesteś potomkiem Światła, muszę okazywać ci szacunek.- potwierdził moje przypuszczenia, ale nie rozumiem, czemu wszyscy, na wieść o tym, że mam za ojca jakiegoś tam boga, robią się tacy nienaturalni? A może Marley jest taki naprawdę, a jego poprzednie zachowanie było wymuszonym na potrzeby kamuflażu?
-Marley, proszę powiedz mi prawdę. Znam ciebie bardzo długo, ale w tej chwili mam wrażenie, że to ty znasz mnie, a ja o tobie i samej sobie nic nie wiem. Ta, cała sytuacja mnie przerasta. Jednego dnia, a raczej w ciągu jednego wieczoru, moje życie wywróciło się do góry nogami. Już naprawdę nie wiem, z kim mam do czynienia. Czy twoje poprzednie zachowanie było sztuczne? Czy ty..-słowa z trudem przeciskają się przez gardło.- …udawałeś tamtego Marleya?- w moich oczach pojawiły się łzy. On znał moje tajemnice, on znał moje upodobania, on wiedział ile dla mnie znaczy.
W szkole w Nowym Jorku na Manhatanie nie miałam żadnych znajomych. Tylko on się do mnie odzywał i przyjaźnił. Zawsze ceniłam to, co dla mnie robił i starałam się mu odwdzięczać. Teraz nie wiem czy potrzebnie.
Kiedyś miałam prawdziwą przyjaciółkę. Znaliśmy się od małego. Nie przeszkadzało jej to, że jestem nieśmiała, cicha i zawsze działam według zasad. Niestety Caroline umarła w wypadku samochodowym. Rok po tej tragedii, poszłam do gimnazjum, a tam poznałam Marleya…
Boję się jego odpowiedzi. Powstrzymuję mój płacz, czy naprawdę przyjaźniłam się z osobą, której nie ma? Czy to ja wykreowałam tam tego Marleya?
-Nie Vitorio, nie mam i nie miałem najmniejszego zamiaru stawać się kimś innym. Już znasz całą prawdę.- uniósł głowę do góry i wyprostował się. Skoro nie zamierza udawać nikogo innego to, czemu dalej tak się nienaturalnie zachowuje? Żałuję, że dzisiaj w ogóle wstałam z łóżka. Łzy same wypłynęły z moich oczu.- Nie martw się, jutro będzie lepiej. Och, nie płacz Tori.- próbuje mnie pocieszyć. Podaje chusteczkę. Już nie zważa na to, że mógłby mnie obrazić i naruszyć godność mówiąc na mnie Tori. Ostatni raz słyszałam to słowo wczoraj, wszyscy na mnie mówią Victoria, a ja szczerze nienawidzę tego nie nienawidzę.- Wiem, mnie też bolało, gdy się dowiedziałem, o tym wszystkim. Nie chciałem się pogodzić z nową prawdą. Ale pamiętaj, twój ojciec nad tobą czuwa. Chodź pokażę ci pewne miejsce. Tylko przestać płakać.- wycieram łzy i zmuszam się na delikatny nieśmiały uśmiech.
-Zawsze jesteś przy mnie. Dziękuję. Niestety, ale nie mogę z tobą pójść… - spojrzałam na moje nogi. Chłopak lekko przeraził się ich stanem.
Mam poobdzierane pięty i skaleczony palec, z którego na szczęście przestała lać się krew. Wstał i otworzył szafę. Podszedł do mnie i zaprezentował skórzane buty. Kate i Chole mają podobne. Powiedział żebym ich teraz nie nakładała i schodzi po schodach na dół. Przyniósł miskę i kawałek materiału. Każe mi usiąść, a teraz ostrożnie czyści mi rany. To ta sama ciecz, którą Kely obmywała moją nogę. Dziwnie się czuję, gdy robi to mój przyjaciel. Biorę od niego szmatkę i sama kończę wykonywać ten zabieg.
Jestem już wyczerpana. Zapewne jest już północ. Siadam na łóżko i nawet nie wiem, kiedy odchodzę w objęcia Morfeusza.
_____________________________________________________________
No hej kociaki! [Rozdział nie sprawdzony pod kątem ortograficznym] Przepraszam za jednodniowe opóźnienie, ale jak obiecałam, rozdział jest. Ze smutkiem muszę przyznać, że wyświetlenia spadają_
_
_
Chciałabym więc zrobić taką tradycyjną notkę - CZYTASZ DAJ KOMENTARZ!
Przy okazji na wattap piszę opowiadanko, które już dawno chodziło mi po głowie
Link: http://www.wattpad.com/108706655-nie-zapomnij-nadzieja
Pozdrowionka !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz