czwartek, 19 marca 2015

Rozdział II- Sen.

             Otwieram oczy. Jest poranek. Słońce dopiero ukazuje swoje pierwsze promienie nad widnokręgiem. Leżę w łóżku okryta kocem. Pewnie Marley mnie nim okrył. Wstaję i podchodzę do drewnianej rzeźbionej szafy. Zastanawiam się, komu chciało się szykować te wszystkie meble. Wyjmuję z niej ubrania i podnoszę z ziemi buty. Wszędzie pełno ludzi. Zastanawiam się, czemu nie słyszę ich kroków i rozmów? Jeszcze wczoraj przez te niby „ściany”, słyszałam wyraźnie jak Marley rozmawiał ze wściekłą Kate. Podchodzę na skraj podłogi i spoglądam w dół. Chyba będę musiała znaleźć sobie inny dom. Nie mam zamiaru codziennie zasypiać i budzić się wśród tłumu osób. Chyba zasługuję, na odrobinę szacunku. Choć z zewnątrz nie widać mnie, to ja widzę ich i to mi wystarcza.
             Idę na dół. Słyszę lekkie chrapanie, spoglądam na kanapę. Leży na niej Marley. Został tu na noc. I jak ja mam się teraz przebrać?  Wracam na górę. No cóż, pozostało mi czekać, aż się obudzi. Ponownie siadam na łóżku.
             
         -Och witaj Tori. Jak ci się spało? Trochę się przestraszyłem jak niespodziewanie zasnęłaś, w pierwszej chwili myślałem, że ponownie zemdlałaś. Krzyczałaś i płakałaś przez całą noc.- przychodzi na górę, gdy już traciłam nadzieje, że się kiedykolwiek obudzi. Ziewa i przeciąga się.
         -Cześć! Wreszcie wstałeś! Już traciłam na to nadzieje. Dziękuję, spało mi się bardzo dobrze, a tobie?
         -Naprawdę? Mi się spało… kiepsko. Chciałem cię parę razy by cię obudzić, ale za każdym razem, gdy podchodziłem, uspokajałaś się. Czemu się nie przebrałaś? Za dwie godziny masz być u Chole! Zbieraj się.- stuka palcem w zegarek na ręce. Bez zastanowienia biorę ubrania i schodzę na dół. Chwila, skąd on wie, o której mam być u mojej nowej opiekunki? Nic mu na ten temat nie mówiłam…  
             Gdy nakładam buty, Marley przychodzi do mnie i bierze swój plecak. Otwiera drzwi i wręcza mi klucz. Mówi mi, że odprowadzi mnie na miejsce. Nie mogłam się oprzeć i pytam go o to skąd wie, że umówiłam się na dziewiątą. Milknie. Dopiero pod samym domem Chole raczy mnie swoją odpowiedzią. Mówi, że wszystko wyjaśni nad jeziorem. Pewnie gra na zwłokę. Myślałam, że mogę mu zaufać. A on jest kolejną osobą, która mówi mi prawdę, dopiero wtedy, gdy jest do tego zmuszona. Szkoda.
             Wchodzę po betonowych schodach i pukam do drzwi. Otwiera mi je brunet. Jest szczupły i nosi okulary. Zaprasza do środka, prosi bym chwilę poczekała i zaprowadza mnie na werandę. Gdy odchodzi odwracam się i opieram o barierkę. Widok jest… jest… nie znam słowa, które określiłoby jego piękno i czar. Przede mną rozciąga się wśród krajobrazu gór, krystalicznie czyste, turkusowe jezioro.  
             Ciekawe czy to właśnie o nim mówił Marley. Skąd miał pewność, że je odnajdę? Przewiduje każdy mój ruch… Jest bardzo przebiegły, ale to nie jest do niego podobne. Nie rozumiem jego zachowania. Raz mnie pociesza jest przy mnie, a zaraz potem milczy i unika odpowiedzi. Nie jestem pewna czy ten Marley, którego znam jest tym prawdziwym. Nie jestem też przekonana, czy jego wczorajsze zapewnienia nie są kłamstwem. Byłam tak zmęczona i wyczerpana psychicznie, że byłam w stanie uwierzyć w każde słowo, które potwierdzałoby wcześniejszy stan rzeczy. Moje stosunki z innymi. Moją starą tożsamość.
             Pewnie to, czego dzisiaj się dowiem na zawsze zmieni moje życie. Już wczoraj straciłam swój charakter. Tak, już od wczoraj nie jestem pewna czy osoba, za którą się uważam w ogóle istnieje. Skrzyczałam pana Odair i Dona. Nigdy nie byłam taka zdenerwowana i rozłoszczona. Zawsze jestem i będę opanowaną, spokojną Tori Light… Ale problem w tym, że nie jestem Tori. Jestem Victoria.
              Ciekawi mnie, czy moja matka zna tą przepowiednie i czy zamierzała mi kiedykolwiek o tym powiedzieć. Czy wiedziała, że rodzi kolejne wcielenie nieśmiertelnego dziecka, które umiera, ale bez znaczenia na wszystko rodzi się ponownie w innym ciele. Na jej miejscu, gdybym za męża wybrałabym sobie jakieś stworzenie, albo boga, albo coś lub kogoś innego niż człowieka, a moja córka miałaby się urodzić z jakimiś tam urojeniami i ma przewidywać różne sytuacje, powiedziałabym jej to i wyjaśniła.
             Ciekawe, czy poprzednie Victorie miały mój charakter. Ciekawe, czy lubiły te same rzeczy. Czy miały mojego odpowiednika Marleya. Czy ja i moje dwadzieścia poprzedniczek posiadamy te same moce? Mamy prorocze koszmary, ewentualnie sny? Chodź na chwilę obecną, to zdecydowanie koszmary.
             Właśnie, prorocze sny… Podobno mam jeszcze więcej niezwykłych umiejętności, o których tylko ja wiem. Jeśli poprzednie Tori Light miały te same moce, to  może gdzieś jest napisane jakie to moce? Może któraś prowadziła dziennik lub pamiętnik.
             Kiedy się o nich dowiem, a raczej, kiedy je odkryję? Mam dość zgadywania rzeczy, które się stanął i oczekiwania, aż ktoś wyjawi mi prawdę. Chcę by ktoś wreszcie mi wszystko dokładnie wyjaśnił. Chcę wiedzieć na czym stoję.
           
             Czuję czyjąś dłoń na moim ramieniu. Szybko się odwracam i zauważam Chole. W końcu raczyła do mnie przyjść. Trzyma coś w ręku. Ma dziwne spojrzenie. Jest przepełnione nienawiścią. Spoglądam na jej rękę, a ta ją zabiera. Uśmiecha się serdecznie i mówi, że nie mam co się jej bać. Tłumaczy, że wie kim jestem i się cieszy, że wreszcie mnie odnaleźli. wtedy wpadam na tamtego chłopaka. Łapie mnie za ręce i zakrywa usta. Zaczynam się szarpać. Chole nie reaguje. Mimo jego śmiesznej postury nie potrafię się wyrwać z jego uścisku. Gryzę go za rękę, a wtedy ją cofa. Wykorzystuję sytuację i zaczynam wrzeszczeć, tak głośno, aż tracę oddech. Chole dalej nie reaguje, ale widzę, że jest przerażona. Do domu wbiega Kate. Atakuje mnie i wbija nóż w brzuch. Robi mi się ciemno… Mdleję….
            -Tori. Nie straż mnie tak, nigdy więcej!- mówi Marley.-  To był tylko zły sen… Zaczęłaś, wrzeszczeć i piszczeć i szamotać się w łóżku. Próbowałem cię obudzić, ale ty ugryzłaś mnie za rękę. Tori, co ci się śniło?- to tylko sen, to był tylko idiotyczny sen. Kolejny koszmar…
             Jest już ranek. Siadam na łóżku. Jestem cała zlana zimnym potem. Tym razem nie był to przerywany sen taki jak ten w lesie. Śnił mi się realny, dokładny sen i obudziłam się dopiero w momencie, gdy umarłam. Może wcale nie zwariowałam i to nie są halucynacje? W sumie to jeśli nawet są, to w końcu od dwóch dni nie miałam kontaktu z realnym światem. Jeśli kompletnie zwariowałam to i tak nie mam nic do stracenia. Czas zaufać samej sobie.
         -Marley, jak długo tu jesteś?- jeśli spał tutaj, na kanapie i zaraz zacznie mnie pośpieszać, to ja chyba oszaleję. Jeśli to prawda, że mam prorocze sny, to nie mam zamiaru iść do Chole. W ogóle muszę się o niej wszystkiego dokładnie dowiedzieć i jak na razie unikać Kate.
         -Spałem, u ciebie całą noc. Miałem przeczucie, że będzie ci się śnił dzisiaj koszmar. A teraz wstawaj i się ubieraj, w szafie są ubrania. Umówiłaś się z Chole racja? –puknął palcem w zegarek.
             Teraz to nawet jak będzie mnie błagać, bym wstała z łóżka, nie zrobię tego. Nie mam zamiaru wychylać nosa poza mój dom. Spoglądam na Marleya błagalnym wzrokiem i ponownie kładę się na łóżko.
         -Powiedz mi, co ci się śniło.- prosi mnie, a ja opowiadam mu mój sen pomijając moje rozmyślenia na werandzie. To co myślę o nim i o sobie wolałabym zachować dla siebie. Tylko dla siebie.
              Chyba przestraszył się tym, co mu powiedziałam, bo kazał mi się natychmiast ubierać i iść do pana Odair. Dziwię się, że nie ma tu tłumów osób, których obudziłam swym krzykiem. Podchodzę tak jak we śnie na skraj podłogi i spoglądam w dół. Podnoszę nogę i wymachuję nią w powietrzu. Gdy to robię czuję wyraźny opór, jakbym machała nogą w gęstej cieczy. Teraz wymachuję ręką. Wstaję odwracam się do Marleya. Odwracam się do niego. Brunet wyjmuje ubrania z szafy i każe mi się przebrać. Znajduję jego plecak na dole. Zasłaniam okna. Chwytam go w rękę i siadam na fotelu.
             Zastanawiam się skąd oni wiedzą jakiego rozmiaru noszę ubrania?
Tak jak we śnie, gdy zakładam buty, schodzi na dół. Szuka czegoś za kanapą. Swojego plecaka. Podchodzę do niego i biorę kluczyki z jego ręki, otwieram drzwi i mu jego zgubę.
         -Skąd wiedziałaś, że go szukam?
       -Jesteś przewidywalny Marley, przewidywalny. A i jeśli po raz kolejny nie zamierzasz się do mnie odzywać przez całą drogę, to w ogóle ze mną nie idź.- uśmiecham się, a on chyba zaczyna domyślać, co mam na myśli, bo odwzajemnia mój gest i zapewnia mnie, że jak chcę to będzie mówić przez cały czas, aż sama go uciszę. Niestety mimo jego zapewnień, po moim pytaniu milknie i ponownie dopiero przed budynkiem, mówi mi bym przyszła nad jezioro o trzeciej.
       -Nie, proszę powiedz mi to teraz. –nie mam zamiaru nigdzie chodzić i pomagać, by mój koszmar się ziścił. Nagle obok nas przechodzi chłopak z mojego snu. Łapię Marleya za rękę i zaczepiam chudego chłopaka w okularach. Mam okazję sprawdzić wiarygodność snu.
    -Cześć jestem Anabel, dużo osób mówi, że nie tylko pracujesz dla Chole, ale i jesteś jej chłopakiem czy to prawda?- pytam się go , mówiąc jednym tchem.
      -Nie, chciałbym. A teraz przepraszam, ale nie mam czasu na głupie plotki.- spogląda na mnie wrednie, unosi głowę do góry i odchodzi. Czyli on naprawdę dla niej pomaga. Go muszę unikać przede wszystkim.
             Ciekawe tylko czy ten sen był na tyle realistyczny, że ktoś mi dzisiaj zrobi krzywdę. Muszę trzymać się blisko kogoś, komu ufam. Problem jest w tym, że na chwilę obecną, nikt nie jest mi na tyle bliski. Nawet moja mama. Czy naprawdę, jest ze mną szczera? Nie powiedziała mi przecież, o tym, jaka jestem wyjątkowa. Być może gdybym wiedziała, że w wieku szesnastu lat moje życie się zmieni, nie czułbym strachu do tego wszystkiego.
             Tak, ja zdecydowanie boję się tego miejsca, a szczególnie tego, że na każdym kroku czyha na mnie jakieś zagrożenie. Mimo, że to właśnie tutaj według przepowiedni mam być bezpieczna. Jeśli to prawda, to strach się bać miejsca, gdzie przebywać nie powinnam. Może panikuję z powodu tego snu. W końcu, prorocze sny miałam od dawna, a nie od wczoraj. Gdy się skupiłabym się na jego sensie, potrafiłam doszukać się odpowiedzi na niezadane pytania. Z drugiej strony, jeszcze nigdy mój sen nie był taki do słowny.
      Chcę jak najszybciej zakończyć ten dzień. Mogłam nie wstawać z łóżka. Tak by było zdecydowanie lepiej. 
         -Em.. Tori, co to miało być?- och, ja dalej trzymam go za rękę. Natychmiast ją puszczam i mu wszystko wyjaśniam. Ten stwierdza, że lepiej będzie jak pójdzie razem ze mną do pałacu.
             Wnętrze po raz kolejny mnie zaskakuje. Wszystko tutaj jest tak nienaturalnie, czyste i nietknięte. Kieruję się do gabinetu dyrektora, pociągam za klamkę, ale pokój się nie otwiera. Pukam w drzwi. Cisza. Odwracam się i patrzę błagalnym wzrokiem na mojego przyjaciela. Prowadzi nas na górę. Wędrujemy długim marmurowym korytarzem, który przypomina labirynt. Wszędzie jest pełno pomieszczeń. Idziemy prosto, aż do jego końca.
             Przed nami znajdują się wielkie rzeźbione drzwi. Coś czuję, że zapewne tutaj znajduje się dyrektor. Marley podchodzi do nich i delikatnie puka. Trzy razy. Otwierają się. Wchodzimy do ogromnego pomieszczenia, w kształcie kopuły.  Rozglądam się dookoła. Widok zapiera mi dech w piersiach. Jest tu wiele przeróżnych stołów, na których walają się sterty kartek. Dach podtrzymują jedynie olbrzymie kolumny. Podchodzę do pięknie rzeźbionego, drewnianego meblu i przeglądam się starannie wykonanym rysunkom konstelacji gwiazd.
             Moją uwagę zwraca tylko jeden urwany skrawek papieru. Dokładnie się mu przyglądam. Widnieje na nim litera „V”. V jak Victoria… Kolejna rzecz, związana ze mną. Marley stoi przy panu Odair, z kolei oni przy wielkim mosiężnym teleskopie. Ponownie wbijam swój wzrok, na kartkę. Coś na niej pisze. Na moje szczęście, wyrazy są na tyle niewyraźne, że nie potrafię, odczytać z nich nawet jednej litery. Mam jednak przeczucie, że przyda mi się ta kartka. Szybko zwijam kartkę w rulon i chowam ją do kieszeni. Czy ja ją kradnę?
             -Tori… To znaczy Victoria, choć tu do nas…- woła mnie Marley, chyba zresztą w samą porę. Idę w ich kierunku i przy okazji rozglądam się po raz setny po sali.  W jej centralnej części stoi duża rzeźba. Jest dwa razy większa niż ja i chyba wykonana z białego marmuru.
       -Dzień dobry. Pewnie Marley powiedział już wszystko dla pana.- przywitałam się ze staruszkiem, a na mojej twarzy pojawił się grymas, który miał przypominać uśmiech.  Mężczyzna spojrzał na mnie i poprosił by brunet poczekał na zewnątrz. Gdy już wyszedł, położył rękę na moim ramieniu. Albo zrobił to z premedytacją, albo bezwiednie ją tu położył. Spojrzałam na nią. Ten sam gest, ten sam ruch wykonała Chole w moim śnie. Staruszek chyba zauważył mój strach.
         -Mów. Co cię tu do mnie sprowadza? Siadaj i opowiadaj.- niedbałym gestem wskazuje ręką na dwa fotele. Mogłabym przysiąc, że dosłownie sekundę temu nic obok nas nie stało. Przełknęłam ciężko ślinę, usiadłam na skórzany mebel i zaczęłam opowiadać o moim koszmarze, jeśli można to tak nazwać. Opowiedziałam mu o poranku, o Chole i o zachowaniu Kate, ale nie wspomniałam nic o moich przemyśleniach na werandzie. Zaraz potem opowiedziałam o dzisiejszym poranku, o spotkaniu z Asudą i o jego dość krępującym dla mnie geście. Przeprosił mnie za to.
          -Czy mógłby mi pan pomóc? Nie wiem w jaki sposób, ale zdobył pan moje zaufanie. Niech pan mnie nie zawiedzie.
      -Zabrałaś sennik, ale tam o tym śnie zapewne nie było mowy. W senniku jest mowa o sprawdzonych i powtarzanych snach. Twoje poprzedniczki zapewne nie znały Kate i Chole…- milknie i opiera się o kolumnę. Gładzi swój podbródek i kontynuuje.- Sądzę, że ten sen ostrzega cię przed kimś kto będzie chciał cie zabić, a osoba, której zaufałaś być może pomorze jej w tym. Ale nic nie jest pewne odpowiedź znajdziesz sama w sobie.
             Wstaje i podchodzi do rzeźby. Opuszkami palca dotka gałki ocznej człowieka z dyskiem. Przednia część figury odjeżdża i ukazuje się mała półka z wieloma fiolkami. Bierze jedną w rękę. W środku znajduje się fioletowa ciecz. Identyczna stoi u mnie na półce. Zagwizdał cztery krótkie nuty. Po chwili do Sali wlatuje ptak, który usiadł na teleskopie. Kolor jego piór przypomina kolor tafli wody z jeziora obok domu Chole.
            Śpiewający ptak śnił mi się w koszmarze, podczas pobytu w lesie. A raczej śnił mi się podczas snu. Zaatakował on Marleya.
          Spoglądam wymownie na pana Odair, a ten kiwa głową. Podchodzę do wręcz boskiego stworzenia. Na jego ogonie znajduje się pierścień. Odwraca  się do mnie tyłem i daje większy dostęp do złotego krążka. Zdejmuję go i podaję dla staruszka.
    
        Ścisnął go w pięść i dmuchną w ją. Otworzył dłoń. Trzymał złoty wysadzany szmaragdami puchar. Cofnęłam się do tyłu. Nie patrzyłam, co jest za mną i walnęłam się nogą w fotel. Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął, przez co w moich oczach ukazała się złość. Pomógł mi wstać. Podał do ręki kielich. Powiedział, że to substancja, która sprawi, że zajrzę w głąb swojej duszy. Cokolwiek ten sen znaczył dowiem się tego tylko w samej sobie. Nie byłam do końca przekonana. Pan Odair napierał bym zrobiła choć jeden łyk, jeśli chcę dowiedzieć się, co on mógł znaczyć.– Pomyśl. Nie zaśniesz spokojnie z myślą, że coś ci się stanie.-przekonywał mnie. Zrobiłam pierwszy łyk. Napój był nieziemski w smaku. Orzeźwiający. Nie wiedziałam kiedy, a zrobiłam kolejny. Spojrzałam w dno. Ostatnie, co zdążyłam usłyszeć to ciche: „Do dna panno Light…”
      
         -Ile ona jeszcze będzie spać?- poznaję głos Marleya. Natychmiast otwieram oczy. Nade mną stoi Kate. Lekko się do mnie uśmiecha i pyta ile pamiętam z wczorajszego dnia. Zrywam się na równe nogi. Dopiero teraz spostrzegam, że jestem u siebie w pokoju.
             Szczypię się za nadgarstek. 
            Nie czuję bólu. Na szczęście.
         -Ile, ja spałam? Która jest godzina?- siadam na łóżku i próbuję zmusić mój mózg do pracy. Odair dał mi lek na sen? Na szafce stoi ta sama ciecz Już wiem dlaczego. W ciągu dwóch dni pogubiłam się i teraz również nie jestem w stu procentach nie mam halucynacji. Ten środek po prostu ma ułatwić zasypianie. Pan Odair dał mi go, bo chciał bym sama wysiliła się i sprawdziła co ten sen ma oznaczać. Przed kim mnie ostrzega. A może chciał bym się nie dowiedziała? Może ten sen ostrzega mnie przed nim. A usypiając mnie, miał nadzieję, że zajmę się kolejnym?
             Nikomu, naprawdę nikomu nie mogę już ufać. Mam potężne moce, o których nie mam bladego pojęcia. Przepowiednia mówiła, że nie tylko ja mam niezwykłe zdolności. Don, Rick, Chole i Kate są trenerami. Muszą wiedzieć dużo rzeczy o tym obozie. Z Kate i Chole ni chcę się spotkać. Don jest chyba ostatnią osobą, której mogę zaufać, ale z drugiej strony tylko on mnie nie okłamał i mówił o mnie to, co myśli. To co myśli mówiła też Kate, ale ona raczej nie zalicza się do osób z którymi chciałabym mieć do czynienia Zresztą Don chyba nie ma pojęcia, kim ja jestem.
             Kate, patrzy na mnie jak na upośledzoną umysłowo. Nie dziwię się jej od  dłuższego czasu patrzę się nieobecnie na nią. Zbieram się na odwagę. W końcu to sen, w najgorszym przypadku obudzę się zlana potem. Spoglądam wyżej, na jej oczy.
             Są zielone. Tak jak moje.
             Ich kolor przypomina zieloną łąkę, w wiosenny dzień.
             Nagle jej wyraz twarzy kompletnie znikł. Nic pustka. Patrzy na mnie obojętnym wzrokiem i również wbija wzrok w moje tęczówki. Spoglądam w podłogę, nie jest z mojego domu. Jestem u kogoś innego, nie jestem u siebie. Ponownie spoglądam na Kate.  Nie zwraca na mnie uwagi. Odwróciła się.
         -Ciekawe, o czym ta cała Victoria śniła i czemu robi z tego taką aferę? Każdemu śnią się koszmary. Na jej miejscu skakałabym z radości, że potrafię przewidywać przyszłość, wydarzenia, które się nie zdarzyły. Zazdroszczę jej tak dobrego kontaktu z tobą Marley. Odkąd się pojawiła unikasz mnie. Już nie śmiejesz się z moich żartów. Nie odprowadzasz mnie do domu. Ciągle trzeba do niej latać i jej pilnować jak małego dziecka.- chyb zapomniała o mojej obecności… Podchodzę do niej i delikatnie stukam w ramię, ale ona zachowuje się tak jakbym tego nie robiła.- To ja miałam być potomkinią światła.- kontynuuje swoją pełną nienawiści przemowę.- Też mam zielone oczy. Moim ojcem też jest Światło, tylko, że nie mam dwudziestu jeden wcieleń.- Kate jest moją siostrą?!- Wtedy zjawiła się ona.- kontynuuje swoją pełną nienawiści do mnie przemowę.- Gdybym mogła zabiłabym ją wzrokiem. Dobrze, że przynajmniej pan O, mnie rozumie. Życzę dla niej, by jak najczęściej zasypiała wbrew swojej woli. Niech ogłupieje…- odsuwam się od niej. On to zrobił dla niej? Muszę  odwiedzić Dona. TO moja ostatnia nadzieja.
             Chcę się obudzić jednak coś mnie kusi mnie by posłuchać Marleya Co o mnie myśli?
         -Mam szczerą nadzieję, że Tori nie straci zmysłów. Pamiętaj, że jak ona zginie to zginiesz i ty, tak samo jak ja i cała ludzkość. Ona ma moc nad światłem, ona ma moc nad naszym umysłem. Jest taka, niewinna, łatwowierna i szczera. Zupełne przeciwieństwo ciebie Kate. Chciałbym jeszcze raz zobaczyć twoją minę, gdy dowiedziałaś się, że przepowiednia nie kłamała, że istnieje Victoria Light. Zawsze się rządzisz i wszystkimi pomiatasz. Byłem dla ciebie miły, tylko dlatego że musiałem wszędzie za tobą łazić. Tori lubię naprawdę. Już nie mogę się doczekać jej pierwszych treningów ze mną i tego jak ona…- przerwał mówić. Jakich treningów? I czy Kate jest naprawdę moją siostrą?
            Zaczynam się bać sama siebie.


             Siedzę na fotelu w marmurowej sali. Otwieram oczy. Mam już totalny mętlik w głowie. W ręku trzymam kielich. Siadam. Rozglądam się dookoła. Pusto. Czyżbym spała na tyle długo, że dla szanownego pana dyrektora znudziło się czekanie? Szczypię się w rękę. To tak dla pewności. Czuję ból. Opieram głowę o oparcie. Podnoszę dłonie i zauważam, że w miejscach po moim szczypaniu zostają ślady. Mam oba nadgarstki w strupach. Mogę mówić wiele rzeczy o ojcu, którego nie znam, ale przyznać muszę, że córki to on ma z urojeniami. Na moich ramionach ktoś po raz drugi, jak nie trzeci położył dzisiaj ręce. Dość. Zrywam się z fotela i odruchowo obracam w stronę napastnika. To Marley. Jeszcze nigdy w życiu, nikt mnie tak nie przestraszył. Promienie słońca oświetlają moją twarz. Spoglądam w bok. Jest już wieczór. Pytam Marleya, czy nie zaprowadziłby mnie nad to jezioro i spokojnie ze mną porozmawiał. Jednak zanim wychodzę, podnoszę z podłogi kielich. Ściskam w ręku i dmucham, tak jak to zrobił pan Odair. Ponownie zamienia się w pierścień. Zakładam go na palec i wychodzę. Jeśli ta fioletowa ciecz jest tą samą, którą posiadam w domu, to zapewne przyda mi się jeszcze kiedyś. Wychodzimy z pałacu.


             Jezioro jest jak z mojego koszmaru… Jego tafla przypomina pióra boskiego ptaka. Siadamy na brzegu i moczymy pięty. Marley tak jak przewidziałam opowiada mi o swojej zdolności. A raczej mi ją pokazuje. Zakasa rękaw. Na jego ręku ukazuje się blizna. Po ugryzieniu. To chyba przeze mnie. Mówił mi przecież, że gdy próbował mnie obudzić ugryzłam go.
             Zanurza dłoń w wodzie, a ta wędruje ku górze i jego rana znika. Na śladzie po niej zostaje coś podobnego do tatuażu. Wygląda jak oderwany fragment kartki. Odwraca przedramię i teraz dokładnie widzę obrazek. To litera „V”. Zbudowana ona jest z dwóch napisów: „Wiatr” i „Ogień”.
            V jak Victoria.
             Zanurzam dłoń w kieszeni i wyciągam malutki rulonik. Rozwijam go i przykładam do jego ręki. Pasują. Ciekawe, co to może oznaczać? Układ gwiazd w kształcie litery „V” i wyrazy „Ogień” i „Wiatr”. Muszę koniecznie się tego dowiedzieć.
             Milczymy już dłuższy czas.
         -…budynku pana Odair. Tak wiem, widziałem jak to robisz i zagadywałem go. Wiedziałem, że nie robisz tego bez powodu. Niestety, ale takie tatuaże zostają mi tylko do północy. Albo mnie ugryziesz ponownie przez sen, albo się nie dowiemy co to może oznaczać. Ewentualnie zwiniesz z jego gabinetu sennik.- przerwał mi i zażartował.
             Trochę dziwnie się czuję, z tym, że coś ukradłam. Nigdy w życiu tego wcześniej nie robiłam. Co będzie, jak on się już spostrzegł, że brakuje mu tego skrawka papieru? 
         -Marley. Ugryzłam cię przez sen, prawda? Rozwiązanie może być tylko w senniku. Ja go mam u siebie w domu… Tą książkę pan Odair dał mi dobrowolnie. Tylko nie traćmy czasu. Chodźmy już teraz.
         -Do północy jeszcze dwie godziny….
         -Marley?- zagaduję.
         -Tak?
         -Wiedziałeś o moim spotkaniu z Chole od pana O…- pytam i milknę. Ciężko mi jest oskarżać o grzebanie w moich myślach, najlepszego przyjaciela, ale to konieczne jeśli mam mu ufać. Nie może mnie okłamywać.
         -N… Tak.-odpowiada. Słowa ledwo przechodzą mu przez gardło.- Tak.- mówi pewniej.- Tak Victoria. Pan O. powiedział mi o tym, że mam cię mieć na oku, bo możesz sobie zrobić krzywdę. Powiedział mi o tym śnie. Powiedział mi, że tego dnia będziesz mieć koszmar… Powiedział, że Chole jest twoją opiekunką.- zatkało mnie. Kompletnie zbiło mnie z tropu to co powiedział. On wiedział o wszystkim. On wiedział, o tym śnie. On… on wiedział. Do oczu napływają mi łzy, ale je powstrzymuję. Muszę udawać „twardzielkę”. W końcu wiedziałam, że pan Odair dzieli się moimi snami na prawo i lewo. Nie wiedziałam jednak, że Marley opiekuje się mną, o boi się, że popełnię samobójstwo, albo się samo okaleczę. Sądziłam, że robi to, bo boi się zagrożenia z zewnątrz. Wydawało mi się to dziwne, ale teraz wiem czemu. W końcu moim przeznaczeniem i jedyną pewną rzeczą jest to, że będę żyła sto lat. Cały piekielny wiek, aż do narodzin kolejnej Vick. Jedyną osobą, która może mi zaszkodzić to ja sama. Więc ten koszmar może ostrzega mnie przed sobą? Nie. To już paranoja. Świruję.
         -Nie marudź, tylko wstawaj...- przerywam ciążącą już pare minut ciszę.- Do mojego domu stąd jest jakieś dwadzieścia minut biegu. Co mamy do stracenia? Jeśli jest o tym napisane w senniku to genialnie, a jeśli nie, to co najwyżej dostaniemy kolejną nierozwikłaną zagadkę...- pomagam mu wstać. I zaczynam biec ile tchu w kierunku drewnianego domku. Nie wiem czemu. Może chcę uciec od tamtego miejsca? Nie wiem.
             Delikatny wiatr muska moją twarz. Po krótkiej chwili Marley do mnie dołącza. Gdy jesteśmy pare metrów przed domem, nie daję rady dalej biec. Podchodzę do drzwi i je powoli otwieram.
             Wchodzimy do środka. Marley wbiega do ogrodu. Nawet nie wiedziałam, że go mam. Rozglądam się dookoła, a tym samym próbuję znaleźć mojego przyjaciela. Nie ma po nim najmniejszego śladu. Gdy tracę już nadzieję i wchodzę do domu, on pojawia się krok przede mną. Podskakuję ze strachu. Ten lekko się uśmiecha na ten widok i pogania mnie bym szybciej weszła po schodach. W ręku trzyma moją torbę. Skąd w nim raptem tyle energii? Wyrywam mu z rąk moją własność i wyjmuję z niej książkę, z kieszeni klucz i kartkę. Wszystko ląduje na łóżku, a Marley odsłania swoje przedramię. Otwieram książkę, na pierwszej stronie i czytam na głos historię o wróżce Victorii, która potrafiła czytać ludziom w myślach ze snu. Robiła to podobno z pomocą klucza w kształcie litry „V”.
             Głośno przełknęłam ślinę. Przyszło mi do głowy by zrobić zdjęcie Marleya ręki. Wyjmuję z torby telefon. Jest już za pięć minut do północ. Kreci mi się trochę w głowie. Nic dzisiaj nie jadłam… Żyję snem. Jeśli można to tak nazwać. Marley pyta się czy wszystko w porządku. Tłumaczę mu, powód mojego chwilowego zasłabnięcia. Schodzi na dół, a po chwili wraca i wręcza mi rogalika.
        -Dzisiaj były na kolację. Nie było ciebie na niej, więc zabrałem go dla ciebie i poszedłem do pałacu. Pan Odair z niego wychodził i powiedział, że jesteś jeszcze u niego w obserwatorium.-tłumaczy Marley.-Prosił bym cię nie budził. Szczerze to się przestraszył na mój widok…- milknie gdy cały wypiek ląduje w moich ustach.
             Postanawiamy położyć się spać i rozwiązać zagadkę w dzień. Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Boję się zasnąć, bo boję się ponownie przeżywać koszmar i zgubić się w rzeczywistości. Z resztą nie mam pewności, czy jak zasnę to obudzę się, a to wszystko to kolejny sen, albo na odwrót czy jak zasnę to się nie obudzę. A to wszystko to prawda… Bawię się rękami. Nie chcę denerwować Marleya i tak już się dużo przeze mnie wycierpiał.
             Po dzisiejszym dniu mam nieznośne wrażenie, że to nie ja kontroluję sen. Tylko on kontroluje mnie. I w dalszym ciągu nie wiem, co może oznaczać pierwszy koszmar. Po mojej drzemce w marmurowej sali, doszłam do wniosku, że są osoby, które chcą mnie zabić. Nie mogę rozszyfrować tylko tego ostatniego zdania- „Pamiętaj, Victoria możesz być przekleństwem lub wybawieniem…”. To brzmi jak ostrzeżenie. Możesz być przekleństwem lub wybawieniem… No tak! Kate, to według tego snu, moja siostra. Dla nich moja obecność to przeszkoda. Z drugiej strony gdybym umarła, zginęliby też wszyscy ludzie. Problem w tym, że mój ojciec podarował mi tą… „boską cząsteczkę”, przez co żyję wiecznie. Osoba, która chciałaby mi zaszkodzić, musiałaby znać moje słabe punkty, musiałaby mnie torturować w celu bym miała dość życia i powierzyła mu swój sekret, a zarazem doprowadziła do własnej śmierci.
             Są cztery osoby, które mnie dobrze znają.
             Moja mama, boski ojciec, Marley i... pan Odair.
             Ten sen to nie jest ostrzeżenie przed Kate, Chole czy Asudą, to ostrzeżenie przed osobą, która mnie zna wbrew mojej woli, przed osobą, której zagrażam w posiadaniu władzy- przed panem Odair.
         Dość. Od tego myślenia, nabieram co raz więcej podejrzeń, do ludzi, do których miałam zaufanie.

              Chcę zasnąć, ale nie potrafię. Strach mnie sparaliżował. Nie zamknę powiek, a nawet gdy to zrobię to pewnie ich nie otworzę. Strach to silny środek odurzający. Mój głupi koszmar sprawił, że nie odróżniam rzeczywistości i snu. A może mi się tylko wydaje? Może ja po prostu wszystko wyolbrzymiam? Strach przeszywa całe moje ciało, ale mimo tego kładę się do łóżka i zasypiam. Nareszcie koniec tego dziwnego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz