Otwieram oczy. Jest poranek. Słońce
dopiero ukazuje swoje pierwsze promienie nad widnokręgiem. Leżę w łóżku okryta
kocem. Pewnie Marley mnie nim okrył. Wstaję i podchodzę do drewnianej
rzeźbionej szafy. Zastanawiam się, komu chciało się szykować te wszystkie
meble. Wyjmuję z niej ubrania i podnoszę z ziemi buty. Wszędzie pełno ludzi.
Zastanawiam się, czemu nie słyszę ich kroków i rozmów? Jeszcze wczoraj przez te
niby „ściany”, słyszałam wyraźnie jak Marley rozmawiał ze wściekłą Kate.
Podchodzę na skraj podłogi i spoglądam w dół. Chyba będę musiała znaleźć sobie
inny dom. Nie mam zamiaru codziennie zasypiać i budzić się wśród tłumu osób.
Chyba zasługuję, na odrobinę szacunku. Choć z zewnątrz nie widać mnie, to ja
widzę ich i to mi wystarcza.
Idę na dół. Słyszę lekkie chrapanie, spoglądam
na kanapę. Leży na niej Marley. Został tu na noc. I jak ja mam się teraz
przebrać? Wracam na górę. No cóż,
pozostało mi czekać, aż się obudzi. Ponownie siadam na łóżku.
-Och witaj Tori. Jak ci się spało? Trochę się
przestraszyłem jak niespodziewanie zasnęłaś, w pierwszej chwili myślałem, że
ponownie zemdlałaś. Krzyczałaś i płakałaś przez całą noc.- przychodzi na górę,
gdy już traciłam nadzieje, że się kiedykolwiek obudzi. Ziewa i przeciąga się.
-Cześć!
Wreszcie wstałeś! Już traciłam na to nadzieje. Dziękuję, spało mi się bardzo
dobrze, a tobie?
-Naprawdę?
Mi się spało… kiepsko. Chciałem cię parę razy by cię obudzić, ale za każdym razem,
gdy podchodziłem, uspokajałaś się. Czemu się nie przebrałaś? Za dwie godziny
masz być u Chole! Zbieraj się.- stuka palcem w zegarek na ręce. Bez
zastanowienia biorę ubrania i schodzę na dół. Chwila, skąd on wie, o której mam
być u mojej nowej opiekunki? Nic mu na ten temat nie mówiłam…
Gdy nakładam buty, Marley przychodzi do
mnie i bierze swój plecak. Otwiera drzwi i wręcza mi klucz. Mówi mi, że
odprowadzi mnie na miejsce. Nie mogłam się oprzeć i pytam go o to skąd wie, że
umówiłam się na dziewiątą. Milknie. Dopiero pod samym domem Chole raczy mnie
swoją odpowiedzią. Mówi, że wszystko wyjaśni nad jeziorem. Pewnie gra na
zwłokę. Myślałam, że mogę mu zaufać. A on jest kolejną osobą, która mówi mi
prawdę, dopiero wtedy, gdy jest do tego zmuszona. Szkoda.
Wchodzę po betonowych schodach i pukam
do drzwi. Otwiera mi je brunet. Jest szczupły i nosi okulary. Zaprasza do
środka, prosi bym chwilę poczekała i zaprowadza mnie na werandę. Gdy odchodzi
odwracam się i opieram o barierkę. Widok jest… jest… nie znam słowa, które określiłoby
jego piękno i czar. Przede mną rozciąga się wśród krajobrazu gór, krystalicznie
czyste, turkusowe jezioro.
Ciekawe czy to właśnie o nim mówił
Marley. Skąd miał pewność, że je odnajdę? Przewiduje każdy mój ruch… Jest
bardzo przebiegły, ale to nie jest do niego podobne. Nie rozumiem jego
zachowania. Raz mnie pociesza jest przy mnie, a zaraz potem milczy i unika odpowiedzi.
Nie jestem pewna czy ten Marley, którego znam jest tym prawdziwym. Nie jestem
też przekonana, czy jego wczorajsze zapewnienia nie są kłamstwem. Byłam tak
zmęczona i wyczerpana psychicznie, że byłam w stanie uwierzyć w każde słowo,
które potwierdzałoby wcześniejszy stan rzeczy. Moje stosunki z innymi. Moją
starą tożsamość.
Pewnie to, czego dzisiaj się dowiem na
zawsze zmieni moje życie. Już wczoraj straciłam swój charakter. Tak, już od
wczoraj nie jestem pewna czy osoba, za którą się uważam w ogóle istnieje.
Skrzyczałam pana Odair i Dona. Nigdy nie byłam taka zdenerwowana i
rozłoszczona. Zawsze jestem i będę opanowaną, spokojną Tori Light… Ale problem
w tym, że nie jestem Tori. Jestem Victoria.
Ciekawi mnie, czy moja matka zna tą
przepowiednie i czy zamierzała mi kiedykolwiek o tym powiedzieć. Czy wiedziała,
że rodzi kolejne wcielenie nieśmiertelnego dziecka, które umiera, ale bez
znaczenia na wszystko rodzi się ponownie w innym ciele. Na jej miejscu, gdybym
za męża wybrałabym sobie jakieś stworzenie, albo boga, albo coś lub kogoś
innego niż człowieka, a moja córka miałaby się urodzić z jakimiś tam urojeniami
i ma przewidywać różne sytuacje, powiedziałabym jej to i wyjaśniła.
Ciekawe, czy poprzednie Victorie miały mój
charakter. Ciekawe, czy lubiły te same rzeczy. Czy miały mojego odpowiednika
Marleya. Czy ja i moje dwadzieścia poprzedniczek posiadamy te same moce? Mamy
prorocze koszmary, ewentualnie sny? Chodź na chwilę obecną, to zdecydowanie
koszmary.
Właśnie, prorocze sny… Podobno mam
jeszcze więcej niezwykłych umiejętności, o których tylko ja wiem. Jeśli
poprzednie Tori Light miały te same moce, to
może gdzieś jest napisane jakie to moce? Może któraś prowadziła dziennik
lub pamiętnik.
Kiedy się o nich dowiem, a raczej, kiedy je odkryję? Mam dość zgadywania
rzeczy, które się stanął i oczekiwania, aż ktoś wyjawi mi prawdę. Chcę by ktoś
wreszcie mi wszystko dokładnie wyjaśnił. Chcę wiedzieć na czym stoję.
Czuję czyjąś dłoń na moim ramieniu.
Szybko się odwracam i zauważam Chole. W końcu raczyła do mnie przyjść. Trzyma
coś w ręku. Ma dziwne spojrzenie. Jest przepełnione nienawiścią. Spoglądam na
jej rękę, a ta ją zabiera. Uśmiecha się serdecznie i mówi, że nie mam co się
jej bać. Tłumaczy, że wie kim jestem i się cieszy, że wreszcie mnie odnaleźli. wtedy
wpadam na tamtego chłopaka. Łapie mnie za ręce i zakrywa usta. Zaczynam się
szarpać. Chole nie reaguje. Mimo jego śmiesznej postury nie potrafię się wyrwać
z jego uścisku. Gryzę go za rękę, a wtedy ją cofa. Wykorzystuję sytuację i
zaczynam wrzeszczeć, tak głośno, aż tracę oddech. Chole dalej nie reaguje, ale
widzę, że jest przerażona. Do domu wbiega Kate. Atakuje mnie i wbija nóż w
brzuch. Robi mi się ciemno… Mdleję….
-Tori. Nie straż mnie tak, nigdy więcej!-
mówi Marley.- To był tylko zły sen… Zaczęłaś,
wrzeszczeć i piszczeć i szamotać się w łóżku. Próbowałem cię obudzić, ale ty
ugryzłaś mnie za rękę. Tori, co ci się śniło?- to tylko sen, to był tylko
idiotyczny sen. Kolejny koszmar…
Jest już ranek. Siadam na łóżku.
Jestem cała zlana zimnym potem. Tym razem nie był to przerywany sen taki jak
ten w lesie. Śnił mi się realny, dokładny sen i obudziłam się dopiero w momencie,
gdy umarłam. Może wcale nie zwariowałam i to nie są halucynacje? W sumie to
jeśli nawet są, to w końcu od dwóch dni nie miałam kontaktu z realnym światem.
Jeśli kompletnie zwariowałam to i tak nie mam nic do stracenia. Czas zaufać
samej sobie.
-Marley, jak długo tu jesteś?- jeśli spał
tutaj, na kanapie i zaraz zacznie mnie pośpieszać, to ja chyba oszaleję. Jeśli
to prawda, że mam prorocze sny, to nie mam zamiaru iść do Chole. W ogóle muszę
się o niej wszystkiego dokładnie dowiedzieć i jak na razie unikać Kate.
-Spałem,
u ciebie całą noc. Miałem przeczucie, że będzie ci się śnił dzisiaj koszmar. A
teraz wstawaj i się ubieraj, w szafie są ubrania. Umówiłaś się z Chole racja? –puknął
palcem w zegarek.
Teraz to nawet jak będzie mnie błagać,
bym wstała z łóżka, nie zrobię tego. Nie mam zamiaru wychylać nosa poza mój
dom. Spoglądam na Marleya błagalnym wzrokiem i ponownie kładę się na łóżko.
-Powiedz mi, co ci się śniło.- prosi mnie, a
ja opowiadam mu mój sen pomijając moje rozmyślenia na werandzie. To co myślę o
nim i o sobie wolałabym zachować dla siebie. Tylko dla siebie.
Chyba przestraszył się tym, co mu
powiedziałam, bo kazał mi się natychmiast ubierać i iść do pana Odair. Dziwię
się, że nie ma tu tłumów osób, których obudziłam swym krzykiem. Podchodzę tak
jak we śnie na skraj podłogi i spoglądam w dół. Podnoszę nogę i wymachuję nią w
powietrzu. Gdy to robię czuję wyraźny opór, jakbym machała nogą w gęstej cieczy.
Teraz wymachuję ręką. Wstaję odwracam się do Marleya. Odwracam się do niego.
Brunet wyjmuje ubrania z szafy i każe mi się przebrać. Znajduję jego plecak na
dole. Zasłaniam okna. Chwytam go w rękę i siadam na fotelu.
Zastanawiam się skąd oni wiedzą jakiego
rozmiaru noszę ubrania?
Tak
jak we śnie, gdy zakładam buty, schodzi na dół. Szuka czegoś za kanapą. Swojego
plecaka. Podchodzę do niego i biorę kluczyki z jego ręki, otwieram drzwi i mu
jego zgubę.
-Skąd
wiedziałaś, że go szukam?
-Jesteś
przewidywalny Marley, przewidywalny. A i jeśli po raz kolejny nie zamierzasz
się do mnie odzywać przez całą drogę, to w ogóle ze mną nie idź.- uśmiecham
się, a on chyba zaczyna domyślać, co mam na myśli, bo odwzajemnia mój gest i
zapewnia mnie, że jak chcę to będzie mówić przez cały czas, aż sama go uciszę.
Niestety mimo jego zapewnień, po moim pytaniu milknie i ponownie dopiero przed
budynkiem, mówi mi bym przyszła nad jezioro o trzeciej.
-Nie, proszę powiedz mi to teraz. –nie mam
zamiaru nigdzie chodzić i pomagać, by mój koszmar się ziścił. Nagle obok nas
przechodzi chłopak z mojego snu. Łapię Marleya za rękę i zaczepiam chudego
chłopaka w okularach. Mam okazję sprawdzić wiarygodność snu.
-Cześć
jestem Anabel, dużo osób mówi, że nie tylko pracujesz dla Chole, ale i jesteś
jej chłopakiem czy to prawda?- pytam się go , mówiąc jednym tchem.
-Nie,
chciałbym. A teraz przepraszam, ale nie mam czasu na głupie plotki.- spogląda
na mnie wrednie, unosi głowę do góry i odchodzi. Czyli on naprawdę dla niej
pomaga. Go muszę unikać przede wszystkim.
Ciekawe tylko czy ten sen był na
tyle realistyczny, że ktoś mi dzisiaj zrobi krzywdę. Muszę trzymać się blisko kogoś,
komu ufam. Problem jest w tym, że na chwilę obecną, nikt nie jest mi na tyle
bliski. Nawet moja mama. Czy naprawdę, jest ze mną szczera? Nie powiedziała mi
przecież, o tym, jaka jestem wyjątkowa. Być może gdybym wiedziała, że w wieku
szesnastu lat moje życie się zmieni, nie czułbym strachu do tego wszystkiego.
Tak, ja zdecydowanie boję się tego
miejsca, a szczególnie tego, że na każdym kroku czyha na mnie jakieś zagrożenie.
Mimo, że to właśnie tutaj według przepowiedni mam być bezpieczna. Jeśli to
prawda, to strach się bać miejsca, gdzie przebywać nie powinnam. Może panikuję
z powodu tego snu. W końcu, prorocze sny miałam od dawna, a nie od wczoraj. Gdy
się skupiłabym się na jego sensie, potrafiłam doszukać się odpowiedzi na niezadane
pytania. Z drugiej strony, jeszcze nigdy mój sen nie był taki do słowny.
Chcę
jak najszybciej zakończyć ten dzień. Mogłam nie wstawać z łóżka. Tak by było
zdecydowanie lepiej.
-Em.. Tori, co to miało być?- och, ja dalej
trzymam go za rękę. Natychmiast ją puszczam i mu wszystko wyjaśniam. Ten
stwierdza, że lepiej będzie jak pójdzie razem ze mną do pałacu.
Wnętrze po raz kolejny mnie zaskakuje.
Wszystko tutaj jest tak nienaturalnie, czyste i nietknięte. Kieruję się do
gabinetu dyrektora, pociągam za klamkę, ale pokój się nie otwiera. Pukam w
drzwi. Cisza. Odwracam się i patrzę błagalnym wzrokiem na mojego przyjaciela.
Prowadzi nas na górę. Wędrujemy długim marmurowym korytarzem, który przypomina
labirynt. Wszędzie jest pełno pomieszczeń. Idziemy prosto, aż do jego końca.
Przed
nami znajdują się wielkie rzeźbione drzwi. Coś czuję, że zapewne tutaj znajduje
się dyrektor. Marley podchodzi do nich i delikatnie puka. Trzy razy. Otwierają
się. Wchodzimy do ogromnego pomieszczenia, w kształcie kopuły. Rozglądam się dookoła. Widok zapiera mi dech w
piersiach. Jest tu wiele przeróżnych stołów, na których walają się sterty
kartek. Dach podtrzymują jedynie olbrzymie kolumny. Podchodzę do pięknie
rzeźbionego, drewnianego meblu i przeglądam się starannie wykonanym rysunkom konstelacji
gwiazd.
Moją uwagę zwraca tylko jeden urwany
skrawek papieru. Dokładnie się mu przyglądam. Widnieje na nim litera „V”. V jak
Victoria… Kolejna rzecz, związana ze mną. Marley stoi przy panu Odair, z kolei
oni przy wielkim mosiężnym teleskopie. Ponownie wbijam swój wzrok, na kartkę.
Coś na niej pisze. Na moje szczęście, wyrazy są na tyle niewyraźne, że nie
potrafię, odczytać z nich nawet jednej litery. Mam jednak przeczucie, że przyda
mi się ta kartka. Szybko zwijam kartkę w rulon i chowam ją do kieszeni. Czy ja
ją kradnę?
-Tori…
To znaczy Victoria, choć tu do nas…- woła mnie Marley, chyba zresztą w samą
porę. Idę w ich kierunku i przy okazji rozglądam się po raz setny po sali. W jej centralnej części stoi duża rzeźba. Jest
dwa razy większa niż ja i chyba wykonana z białego marmuru.
-Dzień dobry. Pewnie Marley powiedział już
wszystko dla pana.- przywitałam się ze staruszkiem, a na mojej twarzy pojawił
się grymas, który miał przypominać uśmiech.
Mężczyzna spojrzał na mnie i poprosił by brunet poczekał na zewnątrz.
Gdy już wyszedł, położył rękę na moim ramieniu. Albo zrobił to z premedytacją,
albo bezwiednie ją tu położył. Spojrzałam na nią. Ten sam gest, ten sam ruch
wykonała Chole w moim śnie. Staruszek chyba zauważył mój strach.
-Mów. Co cię tu do mnie sprowadza? Siadaj i
opowiadaj.- niedbałym gestem wskazuje ręką na dwa fotele. Mogłabym przysiąc, że
dosłownie sekundę temu nic obok nas nie stało. Przełknęłam ciężko ślinę,
usiadłam na skórzany mebel i zaczęłam opowiadać o moim koszmarze, jeśli można
to tak nazwać. Opowiedziałam mu o poranku, o Chole i o zachowaniu Kate, ale nie
wspomniałam nic o moich przemyśleniach na werandzie. Zaraz potem opowiedziałam
o dzisiejszym poranku, o spotkaniu z Asudą i o jego dość krępującym dla mnie
geście. Przeprosił mnie za to.
-Czy mógłby mi pan pomóc? Nie wiem w jaki
sposób, ale zdobył pan moje zaufanie. Niech pan mnie nie zawiedzie.
-Zabrałaś sennik, ale tam o tym śnie zapewne
nie było mowy. W senniku jest mowa o sprawdzonych i powtarzanych snach. Twoje
poprzedniczki zapewne nie znały Kate i Chole…- milknie i opiera się o kolumnę.
Gładzi swój podbródek i kontynuuje.- Sądzę, że ten sen ostrzega cię przed kimś
kto będzie chciał cie zabić, a osoba, której zaufałaś być może pomorze jej w
tym. Ale nic nie jest pewne odpowiedź znajdziesz sama w sobie.
Wstaje i podchodzi do rzeźby. Opuszkami palca
dotka gałki ocznej człowieka z dyskiem. Przednia część figury odjeżdża i
ukazuje się mała półka z wieloma fiolkami. Bierze jedną w rękę. W środku
znajduje się fioletowa ciecz. Identyczna stoi u mnie na półce. Zagwizdał cztery
krótkie nuty. Po chwili do Sali wlatuje ptak, który usiadł na teleskopie. Kolor
jego piór przypomina kolor tafli wody z jeziora obok domu Chole.
Śpiewający ptak śnił mi się w koszmarze,
podczas pobytu w lesie. A raczej śnił mi się podczas snu. Zaatakował on
Marleya.
Spoglądam wymownie na pana Odair, a ten
kiwa głową. Podchodzę do wręcz boskiego stworzenia. Na jego ogonie znajduje się
pierścień. Odwraca się do mnie tyłem i
daje większy dostęp do złotego krążka. Zdejmuję go i podaję dla staruszka.
Ścisnął go w pięść i dmuchną w ją. Otworzył
dłoń. Trzymał złoty wysadzany szmaragdami puchar. Cofnęłam się do tyłu. Nie patrzyłam,
co jest za mną i walnęłam się nogą w fotel. Mężczyzna delikatnie się
uśmiechnął, przez co w moich oczach ukazała się złość. Pomógł mi wstać. Podał
do ręki kielich. Powiedział, że to substancja, która sprawi, że zajrzę w głąb
swojej duszy. Cokolwiek ten sen znaczył dowiem się tego tylko w samej sobie.
Nie byłam do końca przekonana. Pan Odair napierał bym zrobiła choć jeden łyk, jeśli
chcę dowiedzieć się, co on mógł znaczyć.– Pomyśl. Nie zaśniesz spokojnie z
myślą, że coś ci się stanie.-przekonywał mnie. Zrobiłam pierwszy łyk. Napój był
nieziemski w smaku. Orzeźwiający. Nie wiedziałam kiedy, a zrobiłam kolejny.
Spojrzałam w dno. Ostatnie, co zdążyłam usłyszeć to ciche: „Do dna panno
Light…”
-Ile ona jeszcze będzie spać?- poznaję
głos Marleya. Natychmiast otwieram oczy. Nade mną stoi Kate. Lekko się do mnie
uśmiecha i pyta ile pamiętam z wczorajszego dnia. Zrywam się na równe nogi.
Dopiero teraz spostrzegam, że jestem u siebie w pokoju.
Szczypię się za nadgarstek.
Nie czuję bólu. Na szczęście.
-Ile, ja spałam? Która jest godzina?-
siadam na łóżku i próbuję zmusić mój mózg do pracy. Odair dał mi lek na sen? Na
szafce stoi ta sama ciecz Już wiem dlaczego. W ciągu dwóch dni pogubiłam się i
teraz również nie jestem w stu procentach nie mam halucynacji. Ten środek po
prostu ma ułatwić zasypianie. Pan Odair dał mi go, bo chciał bym sama wysiliła
się i sprawdziła co ten sen ma oznaczać. Przed kim mnie ostrzega. A może chciał
bym się nie dowiedziała? Może ten sen ostrzega mnie przed nim. A usypiając
mnie, miał nadzieję, że zajmę się kolejnym?
Nikomu, naprawdę nikomu nie mogę już
ufać. Mam potężne moce, o których nie mam bladego pojęcia. Przepowiednia
mówiła, że nie tylko ja mam niezwykłe zdolności. Don, Rick, Chole i Kate są
trenerami. Muszą wiedzieć dużo rzeczy o tym obozie. Z Kate i Chole ni chcę się
spotkać. Don jest chyba ostatnią osobą, której mogę zaufać, ale z drugiej
strony tylko on mnie nie okłamał i mówił o mnie to, co myśli. To co myśli
mówiła też Kate, ale ona raczej nie zalicza się do osób z którymi chciałabym
mieć do czynienia Zresztą Don chyba nie ma pojęcia, kim ja jestem.
Kate, patrzy na mnie jak na
upośledzoną umysłowo. Nie dziwię się jej od
dłuższego czasu patrzę się nieobecnie na nią. Zbieram się na odwagę. W
końcu to sen, w najgorszym przypadku obudzę się zlana potem. Spoglądam wyżej,
na jej oczy.
Są zielone. Tak jak moje.
Ich kolor przypomina zieloną łąkę,
w wiosenny dzień.
Nagle jej wyraz twarzy kompletnie
znikł. Nic pustka. Patrzy na mnie obojętnym wzrokiem i również wbija wzrok w
moje tęczówki. Spoglądam w podłogę, nie jest z mojego domu. Jestem u kogoś
innego, nie jestem u siebie. Ponownie spoglądam na Kate. Nie zwraca na mnie uwagi. Odwróciła się.
-Ciekawe, o czym ta cała Victoria śniła
i czemu robi z tego taką aferę? Każdemu śnią się koszmary. Na jej miejscu
skakałabym z radości, że potrafię przewidywać przyszłość, wydarzenia, które się
nie zdarzyły. Zazdroszczę jej tak dobrego kontaktu z tobą Marley. Odkąd się
pojawiła unikasz mnie. Już nie śmiejesz się z moich żartów. Nie odprowadzasz
mnie do domu. Ciągle trzeba do niej latać i jej pilnować jak małego dziecka.-
chyb zapomniała o mojej obecności… Podchodzę do niej i delikatnie stukam w
ramię, ale ona zachowuje się tak jakbym tego nie robiła.- To ja miałam być
potomkinią światła.- kontynuuje swoją pełną nienawiści przemowę.- Też mam
zielone oczy. Moim ojcem też jest Światło, tylko, że nie mam dwudziestu jeden
wcieleń.- Kate jest moją siostrą?!- Wtedy zjawiła się ona.- kontynuuje swoją
pełną nienawiści do mnie przemowę.- Gdybym mogła zabiłabym ją wzrokiem. Dobrze,
że przynajmniej pan O, mnie rozumie. Życzę dla niej, by jak najczęściej zasypiała
wbrew swojej woli. Niech ogłupieje…- odsuwam się od niej. On to zrobił dla
niej? Muszę odwiedzić Dona. TO moja
ostatnia nadzieja.
Chcę się obudzić jednak coś mnie
kusi mnie by posłuchać Marleya Co o mnie myśli?
-Mam szczerą nadzieję, że Tori nie
straci zmysłów. Pamiętaj, że jak ona zginie to zginiesz i ty, tak samo jak ja i
cała ludzkość. Ona ma moc nad światłem, ona ma moc nad naszym umysłem. Jest
taka, niewinna, łatwowierna i szczera. Zupełne przeciwieństwo ciebie Kate.
Chciałbym jeszcze raz zobaczyć twoją minę, gdy dowiedziałaś się, że
przepowiednia nie kłamała, że istnieje Victoria Light. Zawsze się rządzisz i
wszystkimi pomiatasz. Byłem dla ciebie miły, tylko dlatego że musiałem wszędzie
za tobą łazić. Tori lubię naprawdę. Już nie mogę się doczekać jej pierwszych
treningów ze mną i tego jak ona…- przerwał mówić. Jakich treningów? I czy Kate
jest naprawdę moją siostrą?
Zaczynam się bać sama siebie.
Siedzę na fotelu w marmurowej sali. Otwieram
oczy. Mam już totalny mętlik w głowie. W ręku trzymam kielich. Siadam.
Rozglądam się dookoła. Pusto. Czyżbym spała na tyle długo, że dla szanownego
pana dyrektora znudziło się czekanie? Szczypię się w rękę. To tak dla pewności.
Czuję ból. Opieram głowę o oparcie. Podnoszę dłonie i zauważam, że w miejscach
po moim szczypaniu zostają ślady. Mam oba nadgarstki w strupach. Mogę mówić
wiele rzeczy o ojcu, którego nie znam, ale przyznać muszę, że córki to on ma z
urojeniami. Na moich ramionach ktoś po raz drugi, jak nie trzeci położył dzisiaj
ręce. Dość. Zrywam się z fotela i odruchowo obracam w stronę napastnika. To
Marley. Jeszcze nigdy w życiu, nikt mnie tak nie przestraszył. Promienie słońca
oświetlają moją twarz. Spoglądam w bok. Jest już wieczór. Pytam Marleya, czy
nie zaprowadziłby mnie nad to jezioro i spokojnie ze mną porozmawiał. Jednak
zanim wychodzę, podnoszę z podłogi kielich. Ściskam w ręku i dmucham, tak jak
to zrobił pan Odair. Ponownie zamienia się w pierścień. Zakładam go na palec i
wychodzę. Jeśli ta fioletowa ciecz jest tą samą, którą posiadam w domu, to zapewne
przyda mi się jeszcze kiedyś. Wychodzimy z pałacu.
Jezioro jest jak z mojego koszmaru… Jego
tafla przypomina pióra boskiego ptaka. Siadamy na brzegu i moczymy pięty.
Marley tak jak przewidziałam opowiada mi o swojej zdolności. A raczej mi ją
pokazuje. Zakasa rękaw. Na jego ręku ukazuje się blizna. Po ugryzieniu. To
chyba przeze mnie. Mówił mi przecież, że gdy próbował mnie obudzić ugryzłam go.
Zanurza dłoń w wodzie, a ta
wędruje ku górze i jego rana znika. Na śladzie po niej zostaje coś podobnego do
tatuażu. Wygląda jak oderwany fragment kartki. Odwraca przedramię i teraz
dokładnie widzę obrazek. To litera „V”. Zbudowana ona jest z dwóch napisów:
„Wiatr” i „Ogień”.
V jak Victoria.
Zanurzam dłoń w kieszeni i
wyciągam malutki rulonik. Rozwijam go i przykładam do jego ręki. Pasują. Ciekawe,
co to może oznaczać? Układ gwiazd w kształcie litery „V” i wyrazy „Ogień” i
„Wiatr”. Muszę koniecznie się tego dowiedzieć.
Milczymy już dłuższy czas.
-…budynku pana Odair. Tak wiem,
widziałem jak to robisz i zagadywałem go. Wiedziałem, że nie robisz tego bez
powodu. Niestety, ale takie tatuaże zostają mi tylko do północy. Albo mnie
ugryziesz ponownie przez sen, albo się nie dowiemy co to może oznaczać.
Ewentualnie zwiniesz z jego gabinetu sennik.- przerwał mi i zażartował.
Trochę dziwnie się czuję, z tym,
że coś ukradłam. Nigdy w życiu tego wcześniej nie robiłam. Co będzie, jak on
się już spostrzegł, że brakuje mu tego skrawka papieru?
-Marley. Ugryzłam cię przez sen,
prawda? Rozwiązanie może być tylko w senniku. Ja go mam u siebie w domu… Tą
książkę pan Odair dał mi dobrowolnie. Tylko nie traćmy czasu. Chodźmy już
teraz.
-Do północy jeszcze dwie godziny….
-Marley?- zagaduję.
-Tak?
-Wiedziałeś o moim spotkaniu z Chole
od pana O…- pytam i milknę. Ciężko mi jest oskarżać o grzebanie w moich myślach,
najlepszego przyjaciela, ale to konieczne jeśli mam mu ufać. Nie może mnie
okłamywać.
-N… Tak.-odpowiada. Słowa ledwo
przechodzą mu przez gardło.- Tak.- mówi pewniej.- Tak Victoria. Pan O.
powiedział mi o tym, że mam cię mieć na oku, bo możesz sobie zrobić krzywdę.
Powiedział mi o tym śnie. Powiedział mi, że tego dnia będziesz mieć koszmar… Powiedział,
że Chole jest twoją opiekunką.- zatkało mnie. Kompletnie zbiło mnie z tropu to
co powiedział. On wiedział o wszystkim. On wiedział, o tym śnie. On… on
wiedział. Do oczu napływają mi łzy, ale je powstrzymuję. Muszę udawać
„twardzielkę”. W końcu wiedziałam, że pan Odair dzieli się moimi snami na prawo
i lewo. Nie wiedziałam jednak, że Marley opiekuje się mną, o boi się, że
popełnię samobójstwo, albo się samo okaleczę. Sądziłam, że robi to, bo boi się
zagrożenia z zewnątrz. Wydawało mi się to dziwne, ale teraz wiem czemu. W końcu
moim przeznaczeniem i jedyną pewną rzeczą jest to, że będę żyła sto lat. Cały
piekielny wiek, aż do narodzin kolejnej Vick. Jedyną osobą, która może mi
zaszkodzić to ja sama. Więc ten koszmar może ostrzega mnie przed sobą? Nie. To
już paranoja. Świruję.
-Nie marudź, tylko wstawaj...-
przerywam ciążącą już pare minut ciszę.- Do mojego domu stąd jest jakieś
dwadzieścia minut biegu. Co mamy do stracenia? Jeśli jest o tym napisane w
senniku to genialnie, a jeśli nie, to co najwyżej dostaniemy kolejną
nierozwikłaną zagadkę...- pomagam mu wstać. I zaczynam biec ile tchu w kierunku
drewnianego domku. Nie wiem czemu. Może chcę uciec od tamtego miejsca? Nie
wiem.
Delikatny wiatr muska moją twarz.
Po krótkiej chwili Marley do mnie dołącza. Gdy jesteśmy pare metrów przed
domem, nie daję rady dalej biec. Podchodzę do drzwi i je powoli otwieram.
Wchodzimy do środka. Marley wbiega
do ogrodu. Nawet nie wiedziałam, że go mam. Rozglądam się dookoła, a tym samym
próbuję znaleźć mojego przyjaciela. Nie ma po nim najmniejszego śladu. Gdy
tracę już nadzieję i wchodzę do domu, on pojawia się krok przede mną. Podskakuję
ze strachu. Ten lekko się uśmiecha na ten widok i pogania mnie bym szybciej
weszła po schodach. W ręku trzyma moją torbę. Skąd w nim raptem tyle energii?
Wyrywam mu z rąk moją własność i wyjmuję z niej książkę, z kieszeni klucz i
kartkę. Wszystko ląduje na łóżku, a Marley odsłania swoje przedramię. Otwieram
książkę, na pierwszej stronie i czytam na głos historię o wróżce Victorii,
która potrafiła czytać ludziom w myślach ze snu. Robiła to podobno z pomocą
klucza w kształcie litry „V”.
Głośno przełknęłam ślinę. Przyszło
mi do głowy by zrobić zdjęcie Marleya ręki. Wyjmuję z torby telefon. Jest już
za pięć minut do północ. Kreci mi się trochę w głowie. Nic dzisiaj nie jadłam…
Żyję snem. Jeśli można to tak nazwać. Marley pyta się czy wszystko w porządku.
Tłumaczę mu, powód mojego chwilowego zasłabnięcia. Schodzi na dół, a po chwili
wraca i wręcza mi rogalika.
-Dzisiaj były na kolację. Nie było
ciebie na niej, więc zabrałem go dla ciebie i poszedłem do pałacu. Pan Odair z
niego wychodził i powiedział, że jesteś jeszcze u niego w
obserwatorium.-tłumaczy Marley.-Prosił bym cię nie budził. Szczerze to się
przestraszył na mój widok…- milknie gdy cały wypiek ląduje w moich ustach.
Postanawiamy położyć się spać i rozwiązać
zagadkę w dzień. Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Boję się zasnąć, bo boję się
ponownie przeżywać koszmar i zgubić się w rzeczywistości. Z resztą nie mam
pewności, czy jak zasnę to obudzę się, a to wszystko to kolejny sen, albo na
odwrót czy jak zasnę to się nie obudzę. A to wszystko to prawda… Bawię się
rękami. Nie chcę denerwować Marleya i tak już się dużo przeze mnie wycierpiał.
Po dzisiejszym dniu mam
nieznośne wrażenie, że to nie ja kontroluję sen. Tylko on kontroluje mnie. I w
dalszym ciągu nie wiem, co może oznaczać pierwszy koszmar. Po mojej drzemce w
marmurowej sali, doszłam do wniosku, że są osoby, które chcą mnie zabić. Nie
mogę rozszyfrować tylko tego ostatniego zdania- „Pamiętaj, Victoria możesz być
przekleństwem lub wybawieniem…”. To brzmi jak ostrzeżenie. Możesz być
przekleństwem lub wybawieniem… No tak! Kate, to według tego snu, moja siostra.
Dla nich moja obecność to przeszkoda. Z drugiej strony gdybym umarła, zginęliby
też wszyscy ludzie. Problem w tym, że mój ojciec podarował mi tą… „boską
cząsteczkę”, przez co żyję wiecznie. Osoba, która chciałaby mi zaszkodzić,
musiałaby znać moje słabe punkty, musiałaby mnie torturować w celu bym miała
dość życia i powierzyła mu swój sekret, a zarazem doprowadziła do własnej
śmierci.
Ten sen to nie jest
ostrzeżenie przed Kate, Chole czy Asudą, to ostrzeżenie przed osobą, która mnie
zna wbrew mojej woli, przed osobą, której zagrażam w posiadaniu władzy- przed
panem Odair.
Dość. Od tego myślenia, nabieram co raz więcej podejrzeń, do ludzi, do
których miałam zaufanie.
Chcę zasnąć, ale nie potrafię.
Strach mnie sparaliżował. Nie zamknę powiek, a nawet gdy to zrobię to pewnie
ich nie otworzę. Strach to silny środek odurzający. Mój głupi koszmar sprawił,
że nie odróżniam rzeczywistości i snu. A może mi się tylko wydaje? Może ja po
prostu wszystko wyolbrzymiam? Strach przeszywa całe moje ciało, ale mimo tego
kładę się do łóżka i zasypiam. Nareszcie koniec tego dziwnego dnia.